Drugi dzień Festiwalu Otwartych Piwnic i Winnic upłynął gościom na wędrówce od piwnicy, do piwnicy. – To niesamowite, mieszkam w Zielonej Górze od urodzenia, ale nie miałem pojęcia, że mamy tyle wspaniałych zakątków – nie może nadziwić się Filip Łukasiewicz.
Pan Filip wybrał się w niedzielny rajd po historycznych zielonogórskich piwnicach w towarzystwie znajomych z Wrocławia. Goście nie mogli się nadziwić. Z jednej strony chłonęli wiedzą o winiarskich tradycjach regionu i mówili, cytując, „to lepsze niż muzea”. Z drugiej byli pod wrażeniem liczby winnic z różnych zakątków Lubuskiego.
– Gdybym twierdził, że jestem znawcą win, to byłoby kłamstwo – dodaje Robert Ważkiewicz. – Ale próbuję ich z przyjemnością. Na pewno nie ustępują tym, których kosztowałem podczas wakacji na winnicach na południu Europy.
Wiedza ze smakiem
Winiarze zaś komplementowali enoturystów…
– Już nie musimy za każdym razem tłumaczyć podstaw, nazw szczepów, czym rózni się muskat, od rieslinga i regenta – zauważa Renata Wiśniewska z winnicy Saint Vincent. – Dużą frajdę sprawia nam to, że wielu gości zna naszą winnicę, kojarzy konkretne trunki. To tym bardziej sympatyczne, że lubuskich winnic jest coraz więcej i zawsze to, co nowe pociąga. Jednak do nas wracają.
Do każdej z piwnic przypisane były winnice, ale w wielu można było liczyć na dodatkowe atrakcje. Na przykład w tej w dawnym Domu Stanów Ziemskich można było spotkać Przemysława Karwowskiego, prawdziwą skarbnicę wiedzy o winach i ich historii.
– Siłą podobnego festiwalu jest jego kameralność, w przeciwieństwie do komercyjnego Winobrania – tłumaczy Michał Macewicz z Winnogóry Winnicy w Ogrodzie. – Pozwala to porozmawiać z gośćmi o tym, co w kieliszku. I na tego rodzaju spotkania przyjeżdżają ludzie, którzy na winach się znają. Gościłem przybyszów z całej Polski i z zagranicy.
W piwnicy należącej przed laty do znanego winiarza Ernesta Muehle można przekonać się, że winnica jest… kobietą. Goście mogą poznać twarze niewiast związanych z lubuskim winiarstwem.
– W tej imprezie podoba mi się właśnie takie niesamowite połączenie winiarskiej tradycji, tej sprzed 1945, ze współczesnością – nie kryje satysfakcji Barbara Buczek, z górzykowskiej winnicy Pod lipą. – Piwnice są wspaniałe. W Polsce nie ma takiego miasta, a nie wiem, czy wiele jest na świecie. Jestem bardzo zadowolona z przebiegu festiwalu. Oczywiście zbieramy doświadczenie, aby kolejne były jeszcze lepsze.
Z kolei Paweł Trajan uważa, że festiwal to rzadka okazja do spotkania winiarzy z całego regionu.
Tylko na smak
Przed piwnicą Przemysława Karwowskiego, za sprawą wąskiego zejścia i niewielkiej powierzchni, ustawiała się kolejka.
– Co tu dają? – zapytał przechodzień.
– Wino – padła odpowiedź
– Za darmo?
– O nie, darmo to nie jest…
To była chyba jedyna uwaga krytyczna. Właściciele karnetów, którzy w każdej piwnicy mogli liczyć na odrobinę trunku, kładli nacisk na słowo „odrobina”. W odpowiedzi winiarze bronili się, że nie jest to impreza obliczona na picie, ale właśnie na smakowanie. Zresztą w przeciwieństwie do wielu wcześniejszych imprez można było w winnicach przebierać nie tylko wśród trunków, ale i roczników.
– Tak, mamy tutaj 2019, 2018 z win czerwonych, białe z 2020 roku – dodaje Michał Mackiewicz. – Ale u nas na winnicy można napić się i etykiet sprzed pięciu, sześciu lat. Rzeczywiście musimy dbać o to, by coś nam zostało z każdego rocznika, nie tylko w archiwum. Jednak ważne, że robimy wina powtarzalne, mamy coraz większą kontrolę nad procesem.
Jak dodaje Renata Wiśniewska goście szukają rocznika 2018, ale jest już praktycznie niedostępny. To był wyjątkowo ciepły rok, dobry dla wina. Ale natychmiast dodaje, że 2020 rocznik też jest bardzo ciekawy i Saint Vincent może nim się pochwalić.
Wino w regionie
Ideę festiwalu chwali również Mirosław Stępień, chociaż…
– Aby nasz region przyciągnął enoturystów podobne imprezy powinny być częściej, na przykład od kwietnia do października raz na kwartał – mówi. – I ta atrakcja powinna być skoordynowana z innymi wydarzeniami. Pamiętajmy, że to nie tylko biznes winiarzy, ale zarabiają hotelarze, gastronomia, handel…
Jednak zarówno winiarze, jak i ich goście są przekonani, że Lubuskie jest już regionem winiarskim. Ci ostatni podkreślają gościnność i bezpośredniość winiarzy, którzy do każdego z nich podchodzą z serdecznością, chętnie rozmawiają o winach, szczepach i sekretach winiarskiego fachu.
– Może za kilka, kilkanaście lat będziemy Morawami – pointuje Mackiewicz. – Wprawdzie u nas jest 680 hektarów winnic, a tam 18 tys. ha, ale to tylko znaczy, że mamy przed sobą dużo pracy.
Czego nam brakuje, aby być prawdziwym winiarskim regionem? Okazuje się, że znajdzie się kilka drobiazgów. Chociażby specjalistyczne laboratorium, aby winiarze swoich plonów nie musieli badać w Niemczech, Francji i Czechach. Ale to już całkiem inna historia… Jedno jest pewne. Podczas uroczystego otwarcie festiwalu lubuska marszałek Elżbieta Anna Polak powiedziała, że ma nadzieję, że winiarskie piwnice staną się enoturystyczną atrakcją. One już nią są…