Polowanie na czarownice, czyli o tym, jak w Kolsku zapłonęły stosy (HISTORIA)

Dziś szczycimy się mianem najbardziej tolerancyjnego regionu. Niezależnie od tego jakie kryteria przyjmiemy, nie zawsze tak było. W minionych wiekach często płonęły u nas stosy. Jak polowano wówczas na czarownice? Pięknym przykładem jest to wszystko, co działo się w XVII wieku w Kolsku.

W tym czasie stosy płonęły chociażby w Zielonej Górze, Bytomiu Odrzańskim, Sulechowie, Zbąszynku, Szprotawie… Prawdziwą eksplozję przyniosły ciężkie czasy, które nastały po wojnie trzydziestoletniej. Listę zielonogórskich ofiar otwierają cztery kobiety spalone w roku 1640. „Sprawności” działania służb odpowiedzialnych za wyłapywanie czarownic mogłyby pozazdrościć współczesne rozmaite lotne służby. Dochodzenie prowadzone było na podstawie prawa magdeburskiego, a konkretnie tzw. zwierciadła saskiego, opartego na doświadczeniach tego niemieckiego kraju. Jak byśmy to dziś powiedzieli postępowanie było uproszczone. Do jego wszczęcia wystarczało jakiekolwiek doniesienie od sygnalisty, a do wyroku skazującego wystarczały „dowody domniemane”, czyli nawet nie poszlaki, ale podejrzenia. Nawet jeśli skutku nie przyniosły wysublimowane tortury to zawsze pozostało pławienie oskarżonej.

Fot. Archiwum
Bo pani z dworu była chora

Wróćmy do Kolska. Miejsce tej akcji to przede wszystkim miejscowy pałac. Wszystko rozpoczęło się od choroby małżonki Łaskawego Pana von Kittlitz, rządzącego na kolskim dworze. Zapadła na jakąś tajemniczą chorobę, z którą rady nie mogli dać sobie ani najlepsi lekarze w okolicy, ani miejscowe zielarki. Pewnie gdzieś mimochodem padła uwaga, że to pewnie efekt czyjegoś złego spojrzenia. I tak zapewne narodziła się wieść, że Zły się tutaj panoszy. Zdesperowany von Kittlitz udzielił zatem biegłym w prawie przyzwolenia na rozprawienie się ze służkami szatana. Procesy odbywały się w pałacu, który dziś jest szkołą, a stosy zapłonęły na placu zwanym “tanecznym”. Prawdopodobnie był to rejon obecnej ulicy Rynek…

Według historyków procesy czarownic w Kolsku zajmują drugie miejsce pod względem liczby ofiar na Śląsku. Tu zginęło 39 osób posądzonych o uprawianie czarów. Wieść o tym można znaleźć w “Historii procesów o czary na Śląsku”, w której temu, co działo się w Kolsku i okolicy w latach 1664 – 1669, poświęcono cały rozdział. Rozpoczęło się od listy 28 – 40 ofiar procesów. Zresztą podobny wykaz rozrastał się przez pączkowanie, jedna ofiara wskazywała drugą, ta kolejne i tak skompletowano skład całkiem pokaźnego sabatu, który miał odbywać się na pobliskiej Górze Lipce. Wiedźmy podróżować tam miały konno. Miotły też były potrzebne, kładły je do łóżka obok mężów, którzy mieli nie zorientować się, że ich małżonki szaleją na sabacie.

Rys. Robert Jurga/ MZL
Dobosz był grajkiem

Pierwszy sygnalista? Adam Kubisch, zwany starym Paucker’em (Doboszem), woźnica z Grunwald (Jesiony), stał się źródłem informacji zapewne w sposób niezamierzony. Był prawdopodobnie sensatem i gadułą, zaczął rozpowiadać plotki i znalazł się w kręgu podejrzeń. Wójt z Kolska i przysięgli ławnicy sądowi, po konsultacji z Urzędem Ławniczym w Lwówku Śląskim (Lewenbergu), postanowili przyjrzeć się sprawie. Najpierw było łagodne przepytanie, a później “mając na względzie, że wymieniony Paucker przesłuchiwany przez kilka godzin, o różnych porach, trwał w swojej krnąbrności i łagodne przesłuchanie nie dało najmniejszego rezultatu, zdecydowano przekazać go katu”. Kat nie musiał się nawet specjalnie natrudzić, by nieszczęśnik opowiedział, że jego żona, nieboszczka, przed ośmioma laty, zwróciła się do niego mówiąc: “Drogi mężu, chodź ze mną, chcę tobie pokazać coś pięknego…”. I tak trafił na sabat na górze, gdzie na wspaniałym krześle zasiadł obok “ich” króla i królowej. Była to na tyle wystrzałowa impreza, że przez osiem lat nocą, we wszystkie nowe czwartki i w zapusty, udawał się na wspomnianą górę, gdzie przygrywał czarownicom. W zamian dostawał gotówkę, ale po powrocie do domu okazywało się, że zamieniała się w plewy…

fot. domena publiczna
Szatańska impreza

Pan Adam zatem grał, a do wyznaczanego przez niego rytmu pląsało kilkaset osób. Wokół wirowały twarze i niektóre świadek rozpoznał. Najpierw wskazał Specht-Michel, o której rozpowiadano, że chciała zakopać kości zmarłych pod progiem izby, aby Łaskawa Pani, która odmówiła jej ostatnio jednego garnka piwa, zachorowała. Była tam także stara Schmidändel, która “tańczyła z czarnym jegomościem i jeździła na brunatnawym koniu, jak też pod drzwi dworu chciała w brązowym wywarze z ziół zakopać substancje, żeby Łaskawa Pani, dostała choroby i uschła”. Stara Pfeifferhanßen, która tańczyła ze Złym i smocze zioła chciała zakopać przy krużganku we dworze. I Villborn, która chciała ukryć niektóre zioła pod progiem izby, dlatego że Łaskawa Pani nie dała jej wynagrodzenia na pracę. I Schäfer Girgen, która tańczyła z czarnym jegomościem… Cóż, pani na Kalsku okazała się niezbyt lubianą.

Jak później w protokole przesłuchań zapewniali sędziowie były one prowadzone tak, aby ustalić, czy nazwiska te nie są podawane z zawiści i zmuszali podejrzanego do wielokrotnego powtarzania odpowiedzi, aby wyeliminować zmyślenia. Byli pewni winy, mimo że przesłuchiwany zapewniał, że ani on, ani jego żona na nikim nie uprawiali czarów… Eksperci z Lwówka, po przeczytaniu zapisu procesu, orzekli, iż człek zasłużył na stos. Zwłaszcza że w tym samym czasie Urszula Funffken zeznała jakoby wszyscy będący w więzieniu przybyli jednak w minioną noc Bożego Narodzenia jak zwykle na górę, a więziony Päucker przygrywał tak jak dawniej. Stąd wniosek, że Zły był w stanie swoją imprezową ekip z więzienia uwolnić. Grajek został ponownie poddany torturom, gdzie już przyznał się do wszystkiego, nawet do miłosnych igraszek z szatanem.

Czary na mary

Gdyby nie było to tak straszne można by było uznać za zabawne. Pod wpływem tortur nieszczęśnicy budowali coraz bardziej uszczegółowioną historię. Relacjonowali hierarchię i porządek sabatowych spotkań. Nawet umaszczenie koni, na których przybywały uczestnicy. Zapewniali również, że zło ma długie ręce i potrafi zadać ciosy odwetowe. Już podczas procesu Spät-Bartheln i Baraßen, Specht-Micheln, starej i młodej Daschiken, Schäfergirgen, Christophn Theilß i człekowi zwanemu zmieniaczem koni z Konotopu udało się zbliżyć do Łaskawej Pani, która była niezbyt dobrze chroniona. Kolskiemu naczelnikowi, który zajmował się aktami czarownic, zadali trucizny, żeby podczas odwiedzin Łaskawej Pani choroba przeszła na niego. Gang czarownic wykorzystał także truciznę, żeby sędziego w Grünwaldt sparaliżowało i pokręciło, a siostrę Piotra, przysięgłego ławnika sądowego w Kolsku, dotknęło ciężkie kalectwo.

I tak lista sług Złego się wydłużała. Najwięcej złych mocy nagromadziło się w pobliskiej Jesionie. Willbron, która została wymieniona w kolskim procesie przez starego Päuckera, stara Theilin, Adama Kufel i równie wiekowa Kuner. Miała mówić podczas sabatu, że śmierć ofiar stosu chce pomścić na Łaskawej Pani i dzieciach wójta. Na polecenie pani von Kittlitz przesłuchiwano ją przez kilka godzin. Wiemy jak takie przesłuchania wyglądały, toteż nic dziwnego, że biedna opowiedziała jak jej siostra, Kuners, przyszła do jej domu i powiedziała: “Kochana siostro, chodź z nami do domu wójta, chcemy mu tam wspólnie spłatać figla i zemścić się na jego dzieciach, a on akurat pojechał do polskiego klechy”. Po czym weszły do izby wójta, gdzie w łóżeczku leżało dziecko, spreparowały w skorupie rozbitego garnka truciznę, którą wlały dziecku do gardła. Nazajutrz umarło…

Finał? Wszystkie podejrzane wędrowały na stos. Za co? Oto “korzyści z mleka miała Schäfer Girgen od jej brata w Töpperbude”. Wysmarowawszy się maścią szatana, zamieniła się w myszkę, pobiegła do Töpperbude i wydoiła krowy brata… Musiała bardzo nie lubić brata, gdyż na dodatek mazidłem wysmarowała dwa cielaki, które potem padły. Przyjętą komunię, wraz z innymi substancjami, które przyniósł szatan, zakopała pod progiem domu, wskutek czego w tym czasie padło kilka sztuk bydła.

fot.pixabay
Nawrócenie ratunkowe

Opowieści były coraz bardziej wyssane z palca i widać, że przede wszystkim wskazywano osoby, z którymi ktoś miał niewyrównane rachunki. Zazdrość, zawiść… Christoph Bartschen, żona chłopa w Kolsku, poznała pewnego czarnego jegomościa o imieniu Piotr. Najpierw “żeby było przyjemnie, tańczył z nią, a potem jej krwią, wziętą z nosa, zapisał w wielkiej czarnej księdze jej nazwisko i imię. Po czym ona na polecenie szatana, bo on to był, trzykrotnie wyparła się Boga”. Po tym zdarzeniu niewiasta we wszystkie nowe czwartki i zapusty na swoim czarnym koniu bywała na sabacie. Szatan miał z nią do czynienia pięć razy, a ona później “odstąpiła” swoje miejsce pewnej dziewczynie, sprzątaczce…

Ofiary tych dziwacznych procesów były bezradne. Sprytem wykazała się przyparta do muru Katarzyna Kunertin zwana Katarzyną od pisarza. Trzydziestolatka była świadkiem, jak na stos wędrowały jej znajome, krewne. Przyznała się natychmiast, opowiedziała niestworzone historie i… poprosiła o modlitwę w jej intencji. Wówczas… zademonstrowała spektakularne publicznie nawrócenie. “Kiedy ponownie zaczęła się modlić, zaraz znowu traciła mowę, robiła się czarna i tak żałośnie krzyczała, że słychać ją było we wsi. Odnowiła przymierze z Panem Jezusem. Od tego czasu, po powrocie, dzięki Bogu, nie odczuwała już więcej żadnych pokus”.

Wyroki śmierci formułowano pod zarzutem wyparcia się Boga i podpisania porozumienia ze sługami ciemności. Tańce, jedzenie, picie… W Kolsku nie ma niemal elementów seksualnych. Dzięki tym relacjom mamy obraz zwyczajów, magii, zakopywania kości, zbierania ziół… Ale to, co miało być białą magią, zamieniało się w czarną.

Fot. domena publiczna

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Konferencja ws dofinansowania klubów sportowych

Sport ma jednoczyć!

Sport ma łączyć, nie – dzielić. O transparentnym dofinansowaniu miejskich klubów sportowych, równym i bezstronnym, mówiono dzisiaj na konferencji prasowej, która odbywała się na stadionie

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content