Czy polski rząd wróci do finansowania in vitro? Chce tego przynajmniej 500 tys. Polek i Polaków. Takie rozwiązanie z pewnością przyczyniłoby się do wzrostu liczby urodzeń, która w ubiegłym roku była najniższa od zakończenia II wojny światowej. Póki co rząd wyręczają samorządy. Urząd Marszałkowski przeznaczył już blisko 2,5 mln zł na procedury in vitro dla Lubuszan. Efekt? 92 urodzenia i 40 trwających ciąż.
By obywatelski projekt ustawy trafił do sejmu, konieczne jest zebranie 100 tys. podpisów. Tymczasem w sprawie refundowania procedury in vitro przez państwo, projekt poparło ponad 500 tys. Polek i Polaków. Ta liczba zapewne byłaby dużo większa gdyby nie fakt, że podpisy zbierano zimą, często podczas niekorzystnej pogody.
W Lubuskiem inicjatywę poparło ponad 6 tys. osób. Na dniach projekt trafi do marszałka sejmu.
– Teoretycznie trzy miesiące od nadania druku projekt musi trafić pod obrady. Z projektami obywatelskimi jest tak, że musi mieć miejsce przynajmniej pierwsze czytanie – wyjaśnia posłanka Krystyna Sibińska, wiceprzewodnicząca lubuskiej PO i koordynatorka akcji w województwie. Jak podkreśla, projekt dość długo zachowa „ważność”, więc będzie można się nim zająć też na początku przyszłej kadencji. Czy PiS poprze zmiany? – Zapewne nie. Ale być może w roku wyborczym doczekamy się jakiejś zmiany w podejściu – komentuje posłanka PO.

Parlamentarzystka podkreśla, że rządowy program leczenia niepłodności metodą in vitro istniał już za rządów PO.
Aktualny projekt zakłada bowiem powrót do rozwiązania, które już funkcjonowało. I to bardzo dobrze. Program refundujący leczenie niepłodności metodą in vitro wprowadził rząd PO. Dzięki niemu, w latach 2013 – 2016 urodziło się blisko 22,2 tys. dzieci. Gdy władzę przejął PiS, program z przyczyn ideologicznych skasowano, zastępując go własnym, który zakładał m.in. uruchomienie centrów zdrowia prokreacyjnego. Efekt? Zaledwie 209 poczęć w 2021 roku i 204 w pierwszym półroczu 2022.
Dane te (pozyskane z ministerstwa zdrowia) w lutym przytaczał na Twitterze poseł Krzysztof Brejza. – Ideologiczne zacietrzewienie skutkuje katastrofą demograficzną – komentował.
Katastrofa to adekwatne słowo. W Polsce rodzi się najmniej dzieci od zakończenia II wojny światowej. Według GUS w roku 2022, w Polsce na świat przyszło 305 tys. dzieci. Co gorsza, ta liczba i tak jest zawyżona. – 14 507 z tej liczby to dzieci obcokrajowców bez polskiego obywatelstwa – pisał w lutym Dziennik Gazeta Prawna.
Warto też zaznaczyć, że niewypałem okazał się sztandarowy program PiS, czyli „500 plus”, wprowadzony w kwietniu 2016 roku. Choć w 2017 udało się zahamować spadającą dzietność (402 tys. urodzeń), tak kolejne lata przynosiły tylko kolejne spadki, by dobić do wspomnianego już niechlubnego rekordu z ubiegłego roku.
Obywatelski projekt ustawy „TAK dla In Vitro” zainicjowała Wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego Ewa Kopacz. – Jego założeniem jest przeznaczenie środków na politykę zdrowotną w obszarze leczenia niepłodności, w tym finansowanie procedur medycznych wspomaganej prokreacji, między innymi in vitro. Ma być to co najmniej 500 milionów złotych rocznie – czytamy na stronie inicjatywy.
20 marca w biurze lubuskiej PO podsumowano zapoczątkowaną 18 listopada akcję. Wszyscy obecni podkreślani ogromne, społeczne poparcie dla inicjatywy. Zbiórka podpisów była też okazją do wymiany przemyśleń i refleksji. – Lubuszanie mówili o swoich oczekiwaniach, o potrzebach. Często też dziwili się, że rząd polski nie finansuje tak ważnej kwestii, jak in vitro – mówił szef lubuskiej PO, poseł Waldemar Sługocki. – Mało tego, niektórzy z naszych rozmówców byli zbulwersowani tym, co robi rząd chociażby w zakresie wydania podręcznika „Historia i Teraźniejszość”, gdzie autor posługuje się nagannymi sformułowaniami, jak „chów ludzi” opisując właśnie metodę in vitro. To pokazuje jak władza potrafi być dalece bezduszna, nieczuła i niekompetentna. A wszyscy doskonale wiemy, że dzieci przychodzące na świat dzięki tej metodzie są najbardziej oczekiwane, a rodzicielstwo jest wówczas najbardziej świadome – komentował.
Ilu osób dotyczy problem? – Blisko 1,5 mln par zmaga się z tym problemem, nie może mieć potomstwa – mówił Daniel Roguski, który koordynował akcję na terenie powiatu nowosolskiego. – Mieszkańcy Nowej Soli i okolic, byli zdumieni, że państwo polskie zaniedbuje ten ważny obszar życia społecznego. To było mocno podkreślane, że powinniśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Jeżeli rząd nie dostrzega problemu tak dużej grupy społecznej, to ten projekt ustawy odpowiada takim potrzebom. Wierzę, że będzie pomyślnie procedowany – mówił.
Poseł Sługocki podkreślał, że to państwo powinno wziąć na siebie koszty tej drogiej i często jedynej drogi, do posiadania potomstwa i – mówiąc wprost – spełniania marzeń wielu Polek i Polaków. Zwłaszcza, że demografia jest jednym z najpoważniejszych problemów, z jakimi mierzy się aktualnie nasz kraj.
– Wiele samorządów uruchomiło swoje, lokalne inicjatywy, ale nie jest to zadanie samorządu. Samorządy wyręczały polski rząd. Dziś chcemy wrócić do normalności – komentowała posłanka Sibińska.
W tym roku minie pięć lat, od kiedy lubuski samorząd ruszył z programem dofinansowania in vitro dla mieszkańców województwa. Pilotaż uruchomiono pod koniec 2018 roku i zasilono kwotą 100 tys. zł. Rok później było to już 200 tys. zł, a od 2020 regularnie w budżecie województwa zapisywana jest kwota 0,5 mln zł. Co najważniejsze – dzięki programowi urodziło się już 92. dzieci, a w drodze jest kolejnych 40.
– Ludzie PiS oficjalnie tego nie powiedzą, ale sami korzystają z tej metody – komentuje Anna Synowiec, radna sejmiku i znany gorzowski adwokat. Jej córka Helenka przyszła na świat właśnie dzięki in vitro. – Każdy, kto będzie stawiał w tej sprawie opór, przegra. Bo poparcie dla in vitro jest w społeczeństwie ogromne – mówi. – Podczas zbierania podpisów ani jedna osoba mi nie odmówiła. Mało tego, ludzie sami podchodzili, zagadywali. Nigdy w życiu nie widziałam takiej aktywności i akceptacji – opowiada. I podkreśla, że wiele osób dzieliło się historiami swoimi, lub swoich bliskich, którzy skorzystali z in vitro.
Radna Synowiec śmieje się, że Bartosz Arłukowicz jest „ojcem” 22 tys. dzieci, bo to on jako minister zdrowia podpisał w 2013 rozporządzenie o in vitro. Wtedy płaciło państwo. Dziś Polacy muszą finansować procedurę z własnej kieszeni. – Koszt całego leczenie, jaki ponieśliśmy z mężem zamknął się w 26 – 30 tys. zł. A to było sześć lat temu – mówi. – Nie wszystkich dziś na to stać – kwituje.