Byliśmy z kamerą na Kaziukach w Ochli. Oto co zobaczyliśmy (WIDEO, ZDJĘCIA)

Tradycyjnie lubuskie Kaziuki zorganizowano na krótko przed Wielkanocą, tradycyjnie zaroiło się od kraszanek, króliczków, palm i koszyczków. Tradycyjnie też zjawił się tłum, a kolejka po bilety wstępu do skansenu w Ochli przypominała te za czasów minionej epoki, gdy przed świętami padało hasło „szynkę rzucili”.

-Przede wszystkim łezka kręci mi się w oku – mówi pani Łucja Dodrzyńska, która pochodzi z okolic Wilna. – Pamiętam nasze, wileńskie Kaziuki. Wszystko było inne, ale takie same. Tłum odświętnie ubranych ludzi i mnóstwo kolorów. Oczywiście inny był towar na stołach, chociaż palmy prawie takie same. I niektóre ciasta. Te nasze Kaziuki były wcześniej, na początku marca, ale to nic i tak mam namiastkę domu. Tamtego domu…

I to w zielonogórskim jarmarku jest charakterystyczne, spotkanie tego i tamtego domu. Starsze pokolenie na każdym kroku miało okazję odnaleźć cząstkę przeszłości swojej, swojej rodziny, bowiem na kaziukowych straganach, które tradycyjnie już odbyły się w skansenie w Ochli, można było znaleźć smaczki z rozmaitych regionów, przede wszystkim Kresów, ale również Wielkopolski, Podhala, Warmii…

No to mamy pasztet

Nic dziwnego bowiem na corocznym jarmarku, nawiązującym do tego wileńskiego, tradycja występuje w głównej roli, zwłaszcza że tutaj organizatorzy nie trzymają się kurczowo kalendarza i starają się, aby spotkanie to wypadało jak najbliżej Wielkanocy.

– Tak tradycja jest tutaj najważniejsza – mówi lubuski wicemarszałek Łukasz Porycki. – Z regionalnych potraw tradycyjnych, zarówno tych z listy ministerstwa rolnictwa, ale i Lubuskiego Centrum Produktu Regionalnego, możemy ułożyć już smakowite menu, również to świąteczne. Promujemy produkty regionalne, które powstają w naturalnych procesach, a jednocześnie pokazują naszą wielokulturowość.

Na jakie specjały poluje marszałek. Jak nam zdradził na wszelkie pasztety i białą kiełbasę, oczywiście sporządzoną według tradycyjnych receptur. Na podobne zwierzenia nie udało nam się namówić Jacek Urbański, dyrektor LCPR.

– Jako LCPR wspieramy wszystkich producentów – dodaje. – Tutaj na jarmarku mamy całą strefę i każdy z nich to perełka. Zachęcamy do tego, aby spróbować i położyć na wielkanocnym stole. Święta nabiorą nowego smaku i aromatu.

Wielkanoc mnie słodka?

-Więcej miodu sprzedajemy przed Bożym Narodzeniem, pewnie za sprawą kutii – mówi Krzysztof Kaczmarczyk prowadzący pasiekę w Kowalowie. – Dzięki lasom nasze miody są specyficzne i mamy najczystszy w Polsce miód akacjowy. Dostrzegamy rosnące zainteresowanie prawdziwymi miodami. I co mnie cieszy często miód, jako naturalną pamiątkę z podróży, kupują również turyści. Nawiasem mówiąc znajomi w podróży też przywożą mi miody. To lepsze niż chińskie magnesy na lodówkę.

Bo wiecie dlaczego mamy najlepsze akacjowe miody? Za sprawą znacznego areału robinii akacjowej, sadzonej w okolicy na paliki do winnej latorośli. Tutaj splata się kilka tradycji.

Ogonek klientów ustawiał się przed stoiskiem sulechowskiego Salcum Fixum. Tutaj pachniało już świątecznym stołem.

-Największym zainteresowaniem cieszą się świąteczne wyroby, biała kiełbasa, szyneczki, paszteciki z królika i kaczki – wylicza Agnieszka Nawarecka. – Klienci interesują się składem wyrobów, notują, sprawdzają. Dziś produkt reklamowany jako tradycyjny, musi być tradycyjny.

A skąd niecodzienna nazwa firmy? Okazuje się, że właśnie tak na salceson, czyli popularnego „cwaniaka” mówił ojciec właściciela, a jak zapewnia jego żona w obu rodzinach silna była tradycja przygotowywania domowych wędlin.

Potęgę tradycji poczujemy w większości lokalnych produktów. Jak usłyszymy od Czesława Towpika z Mycielina na olej lniany był… skazany. Jego rodzina wywodzi się z Polesia i tam, na wschodzie, len był podstawą, i to nie tylko w sferze kulinarnej. Stąd w rodzinnym gospodarstwie w Mycielinie, postawili na len, ale jako na roślinę włóknistą. Nagle, niemal z dnia na dzień, z naszych usług zrezygnował odbiorca i zaczęli zastanawiać się, co dalej. Nad przestawieniem się na olej lniany długo się zastanawialiśmy, zrobiliśmy eksperyment…

Inna tradycja

– Bardzo dużo wspólnych tradycji widzimy na tym jarmarku – przyznaje Lena Korotczuk, która do Zielonej Góry uciekła przed wojną. – Pisanki, koszyczki, bazie… Tutaj można przekonać się, jak jesteśmy sobie bliscy. Zresztą widziałam kilka ukraińskich stoisk, z szydełkowanymi stroikami, z chałwą i sokami…

Kaziukami zachwycali się również Roma i Kazimierz Turowscy z Poznania. Przyjechali do znajomych specjalnie w tym terminie, bo starają się na takich tradycyjnych jarmarkach bywać w Krakowie, Gdańsku, Wrocławiu.

– Tutaj bardzo czuć tchnienie Kresów – przyznaje pani Roma. – Wiele rzeczy jest dla nas obce. Chociażby sposób zdobienia jajek. U nas są tylko malowane. Inna tradycja.

Widząc butelki z sokami byliśmy przekonani, ze to soki z Solnik. Dopiero napis na jednej z naklejek „seks” obudził w nas czujność.

-To są naturalne energetyki – śmieje się Agnieszka Jachimowicz. – I śmiało możemy powiedzieć, że to produkty naturalne, tradycyjne ale oparte na składnikach nie tylko pochodzących z naszego regionu. Mamy wywar z liści lex guayusa, kory catuaba, i muira puama…

Jak dodaje Judyta Nowicka są na starcie i najtrudniejsze było przekonanie sanepidu do południowoamerykańskich składników.

– Oczywiście, że to również może być nasz produkt tradycyjny – potakuje z uśmiechem Jacek Urbański. – Jesteśmy tak kulturowym tyglem, że jeszcze jedną tradycję przytulimy.

Na scenie występowały zespoły folklorystyczne w strojach i repertuarze tradycyjnym, czyli trochę Kresów, Wielkopolski, Bukowiny, Łużyc… Podobnie rozmaite były pisanki i kraszanki, ciasta, wędliny, były warsztaty zdobienia lalek i wystawa zabawek przekonująca, że klocki to nie tylko lego.

– A co to jest tradycja? – pytamy sześcioletnią Olę.

– To jak babcia każe mi w święta jeść rzeczy, których nie lubię…

Nie słuchajcie Oli.

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content