Inauguracja Polsko-Niemieckich Dni Mediów 2023 (RELACJA WIDEO)

W Zielonej Górze i Zaborze trwają Polsko-Niemieckie Dni Mediów. W piątek i sobotę dziennikarze i zaproszeni goście rozmawiają o aktualnych problemach swoich krajów i całej Europy. Jednak te cykliczne imprezy są również okazją do spojrzenia nie tylko na polsko-niemieckie relacje, ale także na kondycję dziennikarstwa.

Zapraszamy do obejrzenia retransmisji z otwarcia Polsko-Niemieckich Dni Mediów:

– Bardzo się cieszę, że to właśnie w regionie lubuskim, regionie otwartym i tolerancyjnym, odbywa się to wydarzenie. Jesteśmy regionem progresywnym, po stronie Europy, praw obywatelskich i prawdziwych wartości, takich jak wolne media, wolne sądy, wolność i równość – mówiła lubuska marszałek. – To są ideały, które nam przyświecają. Tu, na pograniczu, relacje polsko-niemieckie nie są zamknięte tylko traktatem o dobrym sąsiedztwie. Ten dokument jest u nas żywy w codziennych, prawdziwych relacjach. Po prostu każdego dnia ze sobą współpracujemy. Przez wiele lat wspólnych projektów, działań, wymiany kulturalnej i gospodarczej, wypracowaliśmy wzajemne zaufanie i zrozumienie.

Przy okazji marszałek przypomniała, incydent podczas konferencji prasowej, gdy źle przetłumaczono słowo rtęć i za błąd tłumacza medialną nagonką „zapłaciła” marszałek. I na ty przykładzie widać, jak ważna jest dobra komunikacja i przekaz medialny.

Gości powitał również dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej Cornelius Ochmann. Wcześniej, podczas krótkiego wywiadu, zwrócił uwagę, że kolejne spotkania z tego cyklu pomagają przezwyciężać wzajemne uprzedzenia i  stereotypy, również wśród dziennikarz.

Zielona Góra i Polska się rozwija. To widać w Centrum Kreatywnej Kultury

W cieniu wojny

Podczas pierwszego panelu uczestnicy próbowali odpowiedzieć na pytanie „Jak radzimy sobie z wojną w Europie?”. Siłą rzeczy rozgorzała dyskusja na temat uchodźców. Daria Lukianova, założycielka Lubuskiego Centrum Kobiet na Emigracji, zwracała uwagę na to, że w Polsce ciągle przedstawimy uchodźców, jako biednych, przerażonych ludzi, zapominając, że stanowią oni wartość dodaną dla rynku pracy, płacą podatki, starają się integrować. Uchodźcy, których wspiera, wykazują się dużą odpowiedzialnością i chęć integracji.

– Kobiety odczuwają odpowiedzialność przed dziećmi, dlatego postanowiły maksymalnie włączyć się w polskie życie, zintegrować się z polskim społeczeństwem – dodaje Lukianowa. – Właśnie najmłodsi są najważniejsi, aby mieli w miarę normalne dzieciństwo. Nikt nie siedzi na zasiłkach, płakać, jak to się mówi w obiegowej opinii. Wiem, że kilka dziewczyn otworzyło własne biznesy. Musimy włączyć wszystkie swoje siły, by wesprzeć ludzi, którzy chcą tu funkcjonować, wyciągnąć do nich pomocną dłoń.

Olena Shelest-Szumilas, pełnomocniczka rektora Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu ds. równego traktowania opowiedziała, jak wygląda pomoc migrantom w stolicy Wielkopolski, która uchodzi za dobry jej przykład.

Ukraińscy uchodźcy mają wiele potrzeb. Część z nich planuje zostać w Polsce

Pierwszego dnia dziennikarze z obu krajów dyskutowali o tym jak radzić sobie z przekazem informacji w obliczu trwającej wojny w Europie oraz o problemie Odry. Ten drugi temat, jak w soczewce, skupia problemy polsko-niemieckiego dialogu nie tylko w sferze ekologii. W tym roku współorganizatorem spotkania jest Lubuskie.

– Województwo wielkopolskie, w tym Poznań, należy do tych województw, w których wydawano najwięcej zezwoleń na pracę i oświadczeń o powierzeniu pracy cudzoziemcowi – wyjaśnia. – Jeśli chodzi o uchodźców, trafiłam na statystyki, że przez punkt recepcyjny na Międzynarodowych Targach Poznańskich przewinęło się ponad 200 tys. uchodźców. Urząd miasta szacuje, że obecnie w Poznaniu mieszka ok. 40 tys. uchodźców. Przede wszystkim potrzebna jest pomoc w znalezieniu zatrudnienia. Pomimo pozytywnego przekazu, że większość uchodźców znalazła pracę, niewielu z nich ma pracę stałą. Palącą potrzebą jest dostęp do usług opieki zdrowotnej i znalezienie zakwaterowania. Brakuje mieszkań i ten problem w najbliższym czasie może się nasilić.

Zdaniem ekspertki szczególnie dotkliwą barierą jest brak znajomości języka polskiego, która utrudnia m.in. dostęp do usług publicznych. Jest też nutka optymizmu. Od 20 do 40 proc. uchodźców planuje na stałe zamieszkać w Polsce.

Wojna w Ukrainie była zaskoczeniem na Zachodzie

Gdzie Rzym, a gdzie Krym

Dziennikarz pracujący dla Die Welt Claus Christian Malzahn mówił o różnicach w postrzeganiu wojny w Polsce i w Europie. Na przykład we Francji podczas wyborów nie był to problem do dyskusji, nie było tematu. W Niemczech spierano się o sankcje i pomoc militarna Ukrainie.

– W Niemczech agresja zmieniła wiele, stała się datą graniczną – mówi. – Gdy przyjrzymy się umowie koalicyjnej liberałów, socjaldemokratów i Zielonych, wojna w ogóle nie stanowiła tematu, nie domyślano się jej. Całe społeczeństwo było zaskoczone, że coś takiego mogło wydarzyć się w środku Europy. Mimo przyjęcia uchodźców, wewnątrzniemiecka dyskusja ciągle stoi jeszcze pod znakiem tego, że dyskutujemy, ile chcemy mieć wspólnego z tą wojną. Tego pytania w Polsce nie ma. Wbrew wszelkiej polaryzacji w polskiej polityce istnieje konsensus – nie możemy inaczej wybrać, w innym przypadku będziemy następni. To prowadzi do całkiem innych debat.

W Niemczech wsparcie Ukrainy zostało narzucone społeczeństwu i nie widać ruchu oddolnego. Na zmianę tego nastawiania wpływają relacje dziennikarzy z tej wojny. Te dramatyczne relacje wytworzyły ciśnienie polityczne w Niemczech i już nie można odwracać głowy. Dlatego według Malzahna dziennikarstwo, doniesienia z frontu, sprawiły bardzo dużo.  Jednak jak przyznaje dziennikarz pewne tematy w niemieckiej opinii publicznej są pomijane. Chodzi np. o kwestię uzależnienia energetycznego od Rosji i gazociągu Nord Stream. Stwierdził, że spojrzenie Polaków na tę sprawę było racjonalne.

Media sprawiły, że od wojny nie można odwracać głowy

Ci biedni emigranci?

Nora Ratzmann, badaczka w Niemieckim Centrum Badania Integracji i Migracji zwróciła uwagę na mity w niemieckiej dyskusji wokół migrantów.

– Z jednej strony mamy debaty o tzw. turystyce socjalnej. To, co myśmy widzieli w naszych rozmowach z uchodźcami, to wdzięczność za wsparcie, które otrzymują – mówiła. – Ale z drugiej strony opowiadają nam o poczuciu winy, o tym, że nie chcą być zależni finansowo. To prowadzi do drugiego mitu, że nie tak wielu uchodźców pracuje. To prawda, że wielu z nich bierze jeszcze udział w kursach językowych i integracyjnych, ale praca jest bardzo ważną rzeczą. Wiele osób nadal pracuje w Ukrainie online, zdalnie i nadal są aktywne. Uchodźcy nie mają klasycznego statusu azylantów. Przez dyrektywę unijną, która gwarantuje prawo m.in. do pobytu i podjęcia pracy, przedstawia się to w sposób, że mają tyle wyjątkowych praw, a inne grupy migrantów czy uchodźców, które przyjeżdżają do Niemiec, nie mają tego. Powinniśmy przyjrzeć się bliżej, czy można zastosować to też do innych grup.

Pytania w trakcie debaty dotyczyły również m.in. tego, jak Polska i Niemcy teraz radzą sobie z pomocą uchodźcom. Olena Shelest-Szumilas stwierdziła, że z obecnej perspektywy duże miasta poradziły sobie bardzo dobrze, nieco trudniej było w mniejszych, a pierwszy okres adaptacji uchodźcy mają za sobą.

Z kolei Daria Lukianova mówiła o problemie utrzymania się ukraińskich emerytów. Ich świadczenie w przeliczeniu na polską walutę jest niewielkie.

– Nie mają gdzie wracać, zostali tu wysłani, by być bezpiecznymi, ale nie wyobrażają sobie, jak sobie radzić tłumaczy. – Odwiedzają punkty humanitarne, które w większości są pozamykane, by znaleźć jedzenie Dla mnie to ogromny problem, o którym dziennikarze nie mówią. Podobnie trudna jest sytuacja dzieci i ich dostępu do edukacji.

Wnioski z dyskusji? Walka ze stereotypami dotyczącymi uchodźców, skończenie z naiwną polityką wobec Rosji, poprawa programów migracyjnych. A także polityka informacyjna. Nic dziwnego, że tematem kolejnej dyskusji była „Walka o prawdę: jak rosyjska dezinformacja kształtuje postrzeganie wojny w Polsce, Niemczech i w Ukrainie”.

Bomby informacyjne

Okazuje się, że wojna informacyjne trwa od dawna. Żenia Klimakin, dziennikarz z Ukrainy, który od 13 lat mieszka w Polsce, zwrócił uwagę na to, że rosyjska dezinformacja to proces, który rozpoczął się wiele lat temu. Przywołał osobę Jurija Biezmienowa, radzieckiego eksperta w dziedzinie technik dezinformacji , który w 1970 r. uciekł do Kanady i opowiedział o stosowanej w ZSRR dywersji ideologicznej.

– Prezydent Zełeński od początku mówił, że Ukrainie potrzebne są czołgi – podaje kolejny przykład – Tymczasem pojawiły się informacje, że w Niemczech 95 procent społeczeństwa jest przeciwna, by wysyłać czołgi. To była kampania, która miała spowolnić ten proces. I to się udało, bo czołgi zostały przekazane dopiero na początku tego roku. A w moim kraju za dezinformację ludzie płacą życiem. Kiedy my siedzimy tutaj i dyskutujemy, w Ukrainie ktoś ginie, jakaś kobieta jest gwałcona, a któreś z dzieci jest siłą deportowane na teren Federacji Rosyjskiej i traci kontakt z rodzicami…

Agata Gontarczyk, kierownik Programu Polityki Europejskiej i Polityki Międzynarodowej w Heinrich Böll Stiftung, podkreślała, że w obecnych czasach każdy z nas może kształtować krajobraz medialny. Niestety, pogoń za „newsem”, za tym, by być pierwszym, powoduje, że często powielamy niesprawdzone informacje i – mimo dobrych chęci – sami stajemy się nośnikiem dezinformacji.

Wnioski z tej dyskusji? Peter Frey, dziennikarz, prezenter telewizyjny i były redaktor naczelny ZDF, twierdzi, że jedyną bronią jest sceptyczne podejścia do informacji, które do nas docierają. Warto najpierw sprawdzić ich źródło.

– W 1991 roku byłem korespondentem w Waszyngtonie – opisuje. –  W momencie, kiedy rozpoczynała się pierwsza wojna w Zatoce Perskiej. Dowodem pokazywanym w amerykańskiej telewizji na skażenie środowiska w zatoce, miały być zdjęcia zabrudzonej olejem kaczki. Później okazało się, że te zdjęcia były wykonane na Alasce…

Wojna o Odrę

I wreszcie ostatni panel dyskusyjny, który miał odpowiedzieć na pytanie „Dlaczego Europa powinna kochać swoje rzeki?”. Nominowane do Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej w kategorii Prasa Katarzyna Kojzar i Dagny Luedemann oraz publicysta prof. dr Christoph Zoepel – profesor honorowy na Uniwersytecie w Dortmundzie.

Dagny Luedemann pytana przez prowadzącą spotkanie Martynę Słowik z miesięcznika „Znak”, o ubiegłoroczną katastrofę w Odrze, przypomniała, że Niemcy byli zszokowani jej rozmiarem. Początkowo bardzo mocno interesowano się problemem nie tylko w tej rzece, ale w ogóle sytuację wód w Europie. Potem zainteresowanie szybko opadło. Niemiecką dziennikarkę zszokował natomiast fakt, że badaczki i badacze po obu stronach Odry już miesiąc po ujawnieniu katastrofy przestrzegali, że podobna katastrofa może się powtórzyć, bo jej przyczyny nie zostały usunięte.

– A teraz znów słyszę, że złota wróciła – podkreśliła Dagny Luedemann i dodała, że badacze już rok temu jednoznacznie komunikowali, iż katastrofa nie ma przyczyn naturalnych, a została wywołana przez człowieka. Ale łatwiej było zrzucić winę na „zabójczą” algę – malutką roślinkę, jednokomórkowy organizm, który po prostu bardzo dobrze razi sobie w ujściach rzek, szybciej od konkurencji zmienia się, dostosowuje do warunków.

– Jeśli chodzi o prawo, to jest ono niestety bardzo dziurawe w kwestii ochrony rzek. Już po katastrofie powstał nawet raport „Biała księga polskich rzek”, stworzony przez kilka organizacji społecznych – zauważyła Katarzyna Kojzar. – Kiedy przeczyta się ten raport, włos na głowie się jeży. Zaczynając od tego, że jakością wód powierzchniowych zajmuje się w Polsce Ministerstwo Infrastruktury, a nie Ministerstwo Klimatu i Środowiska. To bardzo znamienne, bo Ministerstwo Infrastruktury dąży do tego, byśmy mieli drogi wodne, mogli w ten sposób łączyć się z innymi krajami, przenieśli tam transport w momencie, gdy jest to transport coraz mniej opłacalny i przede wszystkim najwolniejszy z możliwych .

Prof. dr Christoph Zoepel powiedział, że rzeki w Niemczech są chronione na podstawie prawa europejskiego, które zostało ustanowione przed ustanowieniem Unii Europejskiej. – Pierwsza umowa została podpisana w 1950 roku. Dotyczyła ochrony Renu i to było podstawą wszelkich kolejnych kroków zabezpieczających dobra rzek w Niemczech – powiedział profesor.

Rzekom na ratunek

Czy rzekom można pomóc? Prof. Christoph Zoepel przypomniał, że gdy był ministrem, udało mu się wywalczyć, że kanał odprowadzający ścieki do Renu został zamknięty. Zatem takie kwestie można regulować. I podobnie można by zrobić z Odrą: trzeba sprawić, by jej dopływy były czyste. Profesor zwrócił uwagę, że dla przyszłości Odry ważny jest Górnośląski Okręg Przemysłowy. Cały Górny Śląsk potrzebuje sieci oczyszczalni.

– Odra była chora od dawna – zanim zobaczyliśmy w niej tony śniętych ryb – mówiła Dagny Luedemann i zwróciła uwagę, że umowy zawierane dla ochrony wód 30 czy 40 lat temu nie przewidywały tak tragicznych skutków zmian klimatu – na przykład ogromnej suszy.

– Ważne jest, żeby odejść od dyskusji, kto winien? Polska czy Niemcy – podkreśliła red. Dagny Luedemann i zauważyła, że choć podczas katastrofy w Odrze oficjalne kanały komunikacyjne nie współpracowały najlepiej, to pewne dysonanse polityczne nie przeszkadzały badaczom dobrze wykonywać swoją pracę.

Rozmówcy zgodzili się, że po obu stronach granicznej Odry jest dużo ludzi gotowych działać dla dobra rzeki. Teraz chodzi o to, żeby o Odrę Polacy i Niemcy walczyli wspólnie.

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content