Nie, nie chodzi tutaj o zielone ludziki z antenkami na głowach, ale o prawdziwych kosmitów. Tym razem mówimy o meteorytach. Zwykle „obcy” wpadają w atmosferę kończą podróż świecąc. Więksi docierają do powierzchni Ziemi, stając się meteorytami. Zazwyczaj działo się to w… marcu.
Zacznijmy od tego najbardziej znanego. Zyskał miano Heinrichau, chociaż w materiałach można znaleźć też miano Gruenberg. Pierwsze pochodzi od niemieckiej nazwy części podzielonogórskiego Wilkanowa, a drugie Zielonej Góry.
Jak grom z jasnego nieba
Działo się to 22 marca 1841. Wówczas Wilkanowo składało się ze wsi Wilkanowo i kolonii Henrykowo, po niemiecku – Heinrichau. O godz. 15.30 pracujący tam chłopi usłyszeli silne grzmoty. Co wzbudziło naturalną ciekawość, bowiem na błękitnym niebie znajdował się tylko jeden mały obłoczek. Potem usłyszeli narastający gwizd. W końcu obok zdumionych mężczyzn spadło coś ciężkiego. Podeszli i zobaczyli wbity w ziemię kamień. Dziś możemy się powymądrzać i stwierdzić, że obiekt wchodząc w atmosferę, rozsypał się na części i w postaci deszczu meteorytów pojawił się nad kolonią.
Kosmiczny kamień, który okazał się lekkim chondrytem, podzielono na dwie mniej więcej równe części. Jedną połowę sprzedano, drugą otrzymał Wilhelm Foerster, zielonogórzanin, dyrektor berlińskiego obserwatorium astronomicznego. Nawiasem mówiąc zrobił na badaniu tego meteorytu karierę naukową. Później przekazał „kosmitę” berlińskiemu muzeum. Tę sprzedaną część podzielono na mniejsze fragmenty, które dziś są rozsiane po całym świecie, znajdują się w muzeach m.in. w Londynie, Kalkucie, Watykanie, Chicago, Wiedniu. W Polsce kawałeczek wilkanowskiego meteorytu obejrzeć można w Muzeum Mineralogicznym Uniwersytetu Wrocławskiego.
I ciekawostka. Od roku 2008 fragment tego meteorytu jest w Zielonej Górze. Odłamek jest malutki, waży zaledwie 0,04 g. Został znaleziony na internetowej aukcji i podarowany UZ.
Latający spodek? Raczej misa
A teraz najstarszy. I to nie tylko w skali regionu. Najstarszy odnotowany upadek meteorytu na ziemiach polskich miał miejsce w okolicy Przewozu. Jak relacjonowali kronikarze działo się to również w marcu, tym razem 6 marca, w 1636 roku. Badacz meteorytów Jerzy Pokrzywnicki odszukał w źródłach pisanych po niemiecku i łacinie doniesienie, które jednoznacznie opisuje spadek meteorytu.
Współcześni relacjonowali, że mniej więcej o godz. o szóstej rano, przy ładnej pogodzie, we wsi Dubrow na Łużycach meteoryt spadł na pole kolonisty Mateusza Schebacka (Matthaei Schebacki). Stało się to 6 marca 1636 roku (czwartek). Jak ustalił naukowiec Dubrow to prawdopodobnie dzisiejsza Dąbrowa Łużycka w gminie Przewóz.
Tym razem kosmita miał oryginalny kształt czary lub misy, opaloną powłokę, był kruchy, z licznymi gruzełkami czy też wrostkami metalu. Według ówczesnych standardów jego wagę określono na dwa talenty. Niestety nie jest to jednoznaczne. Jeśli były to talenty duże, to ważył ponad 120 kg, jeśli małe „tylko” 52 kg. Prawdopodobnie był to meteoryt kamienny. Dziś już nikt nie wie co z tym skarbem się stało.
„Złomiarz” miał szczęście
W 1847 r. rolnik z Przełazów pogłębiający rów na łące natknął się na olbrzymią, ważącą ponad sto kilogramów bryłę żelaza. Meta, to metal i znalezisko sprzedał kowalowi z Sulechowa, który handlował złomem. Jednak wędrówka tego „żelastwa” trwała dalej. Na XIX wiecznym złomowisku natknął się na nie pewien mechanik, który zorientował się, że coś jest z tym żelazem nie tak. Nie przypominał zalegających w ziemi buł rudy. Fragment znaleziska zbadali naukowcy i okazało się, że pochodzi z meteorytu. Trafił do Wrocławia. Co jeszcze ustalili badacze? Meteoryt Seeläsgen (przedwojenne nazwa Przełazów) ma typową budowę dla przedstawicieli grupy IA oktaedrytów.
Chcecie zobaczyć tego kosmitę? Spotkacie go w Muzeum Mineralogicznym we Wrocławiu, Olsztyńskim Planetarium, Muzeum Ziemi PAN w Warszawie i Muzeum Geologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.