Takie chwyty są dziś tragiczne, próbujące siać niepokój, ferment i wskazywać, kto jest sprawcą naszych kłopotów – pisze Andrzej Flügel w felietonie „Zakola i meandry”.
Pan Bogdan jest z żoną w sanatorium nad morzem, co nie oznacza, że nie wie, co się dzieje dookoła. Prezes Jarosław zapowiada nowe referendum. Znów o emigrantach. Serwuje stary, odgrzewany kotlet, bo niespodziewanie dostrzegł w nim, trzymając się nazewnictwa byłego premiera, „polityczne złoto”. Stały motyw tej ekipy i jej prezesa to znaleźć wroga, skłócić ludzi, zmobilizować swój twardy elektorat. Dodatkowo jeszcze przebić w tej fatalnej narracji Konfederację, która właśnie na tej fali rośnie w siłę.
Posłowie i sympatycy z tej strony sceny politycznej radośnie publikują i przesyłają dalej zdjęcia, gdzie na jakimś przystanku siedzi czterech facetów o ciemnej karnacji. Oczywiście nie wiadomo, czy są to na przykład ludzie legalnie u nas zatrudnieni, ściągnięci zresztą hurtowo, kiedy PiS miał władzę, jadący z pracy do domu. Same teksty opisujące ową fotkę mają jednak przekonać odbiorców, że owi panowie to ludzie, którzy najpierw rozwalili płot na granicy, a teraz jadą gwałcić polskie dziewczęta i łupić spokojnych mieszkańców. Takie chwyty są przecież dziś tragiczne, próbujące siać niepokój, ferment i wskazywać, kto jest sprawcą naszych kłopotów.
Najgorsze, że taki przekaz powielają nie jakieś oszołomy, ludzie o skrajnych poglądach, ewentualnie „pożyteczni idioci”, ale posłowie, ludzie wykształceni i wydawałoby się ogarnięci.
Pan Bogdan boi się, że niedługo usłyszy komunikat o napadzie, pobiciu albo czymś jeszcze gorszym – jakiegoś człowieka o innej karnacji, stojącego gdzieś na przystanku. Ewentualnie jadącego pociągiem i mającego pecha spotkania z kimś, kogo takie teksty i fotki, tak rozpowszechniane przez dzisiejszą prawicę, przekonają, że trzeba bronić polskości nawet przez fizyczny atak na człowieka, który nam nic nie zrobił, ale inaczej wygląda.
To wszystko jest smutne i przerażające zarazem. Smutne dlatego, że w naszym kraju te hasła znajdują jednak taki oddźwięk. Ludzi wygłaszających je spora część społeczeństwa nie traktuje jako margines, kogoś, kto pojawia się pod każdą szerokością geograficzną, ale kogoś opiniotwórczego, kogo idee warto mieć na sztandarach. Ale czy to dziwne, skoro na posła homofoba, który biegał po Sejmie z gaśnicą, w wyborach europejskich głosowało ponad sto tysięcy ludzi?
Tacy jesteśmy Niestety…