To nie był cud. To byli nasi dziadkowie

Polskie pozycje pod Miłosną, sierpień 1920. Fot. Wikipedia, domena publiczna
Polskie pozycje pod Miłosną, sierpień 1920. Fot. Wikipedia, domena publiczna
Jest w naszej historii kilka bitew, które urosły do rangi symbolu – Grunwald, Cedynia, Westerplatte… W tej galerii jest oczywiście miejsce dla Bitwy Warszawskiej, którą nie tylko polscy historycy uznają za jedną z najważniejszych w dziejach świata. 15 sierpnia 1920… Jednak chcielibyśmy przypomnieć o jeszcze jednej bitwie stoczonej dwa dni później 33 kilometry od Lwowa.

Cud nad Wisłą… Traf chciał, że bitwa rozgrywała się w połowie sierpnia, a na 15. Dzień tego miesiąca przypada Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Nic dziwnego, że w Polsce bardzo szybko połączono te fakty. Jednak wśród historyków dominuje – na szczęście – przekonanie, że nie był to wynik ingerencji sił nadprzyrodzonych, ale dobrze przemyślany i świetnie wykonany manewr strategiczny, który pozwolił polskim siłom zbrojnym rozgromić Armię Czerwoną. Tak czy inaczej, ku czci tej wiekopomnej bitwy, w czasach II RP, ustanowiono Święto Żołnierza Polskiego.

Polski plakat rekrutacyjny z 1920 roku. Fot. Wikipedia/domena publiczna

Sukces ma wielu ojców

Bitwa Warszawska, stoczona na przedpolach stolicy, rozstrzygnęła losy wojny polsko-bolszewickiej. Decydujące starcie odbyło się na przedpolach Warszawy i zakończyło zwycięstwem wojsk polskich. Naczelnym wodzem był marszałek Józef Piłsudski, a szefem sztabu generalnego gen. Tadeusz Rozwadowski. Był to kulminacyjny moment wojny, której wynikiem był ostateczny kształt granic II Rzeczpospolitej. Patrząc na siły obu stron (bolszewicy 104–114 tys. żołnierzy, 600 dział i ponad 2450 karabinów maszynowych, Polacy 113–123 tys. żołnierzy, 500 dział i ponad 1780 karabinów maszynowych) można by nazwać je wyrównanymi, zatem przy starciu równorzędnych przeciwników żadna cudowna ingerencja nie była potrzebna, ale niezbędna była myśl strategiczna i zarządzanie zasobami oraz wykorzystywanie błędów przeciwnika, o które nie było i nie jest trudno. O ile złamanie bolszewickich szyfrów było wypadkową naszych zdolności, o tyle zdobycie mapy z planami przeciwnika to już był łut szczęścia…

W historii sztuki wojennej Bitwa Warszawska jest przykładem, cytując, rozstrzygającego manewru, którego efekt końcowy osiągnięty został myślą przewodnią dowódcy, rzetelną pracą sztabu oraz wysokimi umiejętnościami oficerów i żołnierzy na polu walki. Bowiem naszym żołnierzom żaden cud nie był potrzebny. Zwyciężyli, bo byli sprawnie dowodzeni i nie wahali się zapłacić daninę krwi, bo walczyli o swój dom. Określenie „cud” było potrzebne raczej politykom w celu wzmocnienia mitu założycielskiego odrodzonej Rzeczpospolitej. Zresztą bardzo szybko pojawił się spór o to, kto opracował plan bitwy, chociaż nie tylko ten plan sprawił, że także na świecie batalia ta jest określana jedną z najważniejszych bitew w dziejach świata. Zatrzymała pochód bolszewików na zachód.

Gen. Władysław Sikorski ze sztabem 5. Armii podczas bitwy warszawskiej. Fot. Wikipedia, domena publiczna

Diabeł tkwi w szczegółach

Tyle o cudzie. Jak zwykle diabeł, ale też sukces tkwi w szczegółach. Ale i w sercach bezimiennych bohaterów, o których historia zapomina. Oto jest grono historyków, którzy uważają, że nie byłoby tego „cudu nad Wisłą” i ten wychwalany manewr strategiczny nie doprowadziłby do zwycięstwa, gdyby nie heroiczna obrona Zadwórza będącego przedpolem obrony Lwowa. Starcie trwało 11 godzin  i tutaj konna Armia Budionnego straciła cenny czas, walcząc z liczącym 330 osób batalionem młodych polskich ochotników pod dowództwem kapitana Bolesława Zajączkowskiego. To przez nich rosyjska armia spóźniła się na pole rozstrzygającej bitwy. W tej bitwie proporcje były co najmniej 10 do jednego na korzyść bolszewików.

Finał tej potyczki był krwawy i każda godzina wiązania przeważających sowieckich sił okupiona była daniną krwi. Otoczeni przez wroga żołnierze nie poddali się nawet wtedy, kiedy zabrakło amunicji. Orlęta lwowskie broniły się już tylko bagnetami i kolbami, tocząc do wieczora krwawy bój, ponosząc wielkie straty, ostrzeliwani przez ciężką artylerię… Sowieci, rozwścieczeni oporem, rąbali ich szablami, rannych dobijali kolbami. Zabitym odcinali głowy, ręce i nogi. Pozostali przy życiu ranni oficerowie ostatnimi nabojami odbierali sobie życie. Do niewoli Sowieci wzięli niewielką grupkę. Kilku obrońców udało się uratować, gdy na pole bitwy w celu rozpoznania dotarł polski pociąg pancerny, którego załoga pod ogniem bolszewików zebrała kilkanaście ciał rannych i zabitych leżących najbliżej nasypu

Bitwa warszawska – piechota polska w tyralierze. Fot. Wikipedia, domena publiczna

Polskie Termopile

W czasach II RP mała stacja kolejowa Zadwórze stała się symbolem bohaterskiej walki młodzieży lwowskiej, była określana jako „Polskie Termopile”. II Rzeczpospolita uczciła pamięć bohaterów poległych w bitwie. Jesienią 1920 r. na rozkaz Dowództwa Małopolskich Oddziałów Armii Ochotniczych, na miejscu bitwy saperzy usypali dwudziestometrowy kurhan-mogiłę, na którym w 1927 ustawiono czterometrowy obelisk w kształcie granicznego słupa z krzyżem.

Heroiczna walka osamotnionego polskiego batalionu piechoty na jeden dzień związała walką siły sowieckiej dywizji kawalerii, której Budionnemu zabrakło pod Lwowem i Zamościem. Bitwa pod Zadwórzem na kilka godzin opóźniła marsz 1. Armii Konnej na Lwów i ułatwiła wojskom polskim przygotowanie obrony miasta. Czy to, co uczyniło tych 330 było cudem pod Zadwórzem? Moim zdaniem to brzmi nieco obraźliwie dla ich ofiary…

A tak na marginesie. Zauważyliście, jak wiele polskich bitew określamy “Termopilami”…

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content