600 kilogramów to na przykład dorosły hipopotam, sześć pralek, dwa pianina albo 24 opony samochodowe. 600 kilogramów to też ryby wyłowione z Odry w ciągu zaledwie kilku dni w czerwcu. W jednej z podgłogowskich miejscowości.
Temat złotej algi, która rozwija się w słonych wodach, jest (powiedzmy) powszechnie znany. Inaczej ma się kwestia tego, skąd w ogóle w Odrze tyle soli. Greenpeace udowodniło, że powodem są zrzuty wód kopalnianych.
Podczas katastrofy dwa lata temu zakwit algi zabił w Odrze połowę życia. Instytucje państwowe nie zrobiły nic, by ratować Odrę i inne polskie rzeki. Temat ucichł, ale rzeka nagle nie wróciła do normalności i raczej już nigdy nie wróci. Bierność w obliczu tego kryzysu jest długiem, który spłaca natura, ale i nas będzie on słono kosztował.
Zeszłoroczna ustawa o „rewitalizacji” Odry jedynie go pogłębia. Mimo kilku zapisów, które wydają się dobrymi rozwiązaniami, większość inwestycji, które miały pomóc Odrze, jest sprzeczna choćby z ogólną wiedzą na temat funkcjonowania ekosystemów rzecznych, nie wspominając już o wiedzy specjalistycznej. Bo jak ustawa, nad której projektem pracował między innymi jeden z głównych zanieczyszczających i zasalających Odrę, miałaby przedkładać reanimowanie ekosystemu ponad interes tej jednej z największych polskich spółek? Kto natomiast nie został dopuszczony do głosu? Lokalne samorządy, mieszkańcy nadodrzańskich województw, koła wędkarskie czy naukowcy, którzy od lat badają ekosystem rzeki. Temat ponownie wypływa, a premier zapowiada „podjęcie działań, które będą skuteczne”.
W przeciwnym razie w tej grze interesów zawsze przegranymi będziemy my.