Kolejny raz z niepokojem nasłuchujemy tego, co dzieje się u naszych zachodnich sąsiadów. W takim tonie przekazywane są przez polskie media relacje z wyników niemieckich wyborów. Mowa o sukcesie skrajnej prawicy (AfD) w Turyngii i Saksonii. Oto wraz z nim zawisła nad nami podobno groźba rewizji granic, radykalnej zmiany nastawiania do obcych, zakończenia wsparcia RFN dla Ukrainy, co ma podkreślać sentymenty prorosyjskie. Do tego dokładane są wyborcze liczby skrajnie lewicowej BSW Sahry Wagenknecht, która w tych sprawach ma dziwnie zbieżne poglądy z prawicą.
To kolejny przykład skuteczności populizmu. Byłoby dziwne, gdyby Niemcy były odporne na tę chorobę. I tutaj znawcy problematyki niemieckiej studzą nastroje. Oba te kraje związkowe to dawne NRD, gdzie mieszka ledwie 7 proc. Niemców, a skrajne poglądy były zawsze popularne. Po prostu Ossi nie potrafili ogarnąć się po upadku muru berlińskiego i szukają nieustannie winnych tego stanu. W skali Niemiec sondaże przyznają AfD jakieś 16-19 proc.
Bijemy na alarm obserwując to wszystko, co dzieje się w Europie. Tu kłania się powiedzenie o źdźble i belce. W przypadku naszego kraju prawica, którą powinniśmy również uznać za skrajną, ma poparcie rzędu 40 i więcej procent. Przed Europą prężymy dumnie pierś jako nacja, która pierwsze przełamała zwycięski marsz populistów, a przecież wciąż balansujemy na linie do tego stopnia, że w każdej chwili możemy stracić równowagę i polecieć na łeb i szyję w prawą stronę.
A mnie interesuje najbardziej to, jak czują się nasi ultrasi i to niekoniecznie tylko ci łysi. Postenerdowska skrajna prawica już przed laty dawała upust swoim antypolskim nastrojom. Kilka lat temu zostały one stonowane, a nasi prawicowcy brali nawet udział w antyemigranckich ksenofobicznych protestach ramię w ramię z niemieckimi przyjaciółmi. Teraz znów stają się tymi obcymi Polaczkami, którzy nieprawnie zasiedlają niemieckie kresy wschodnie.
Oto chichot historii i to nie tylko prawym kącikiem ust.