Człowiek pogryzł psa – może zaciekawić, prawda? Pies ugryzł człowieka? Niespecjalnie. Tak samo, „służby monitorują sytuację” nawet się nie umywa do sensacji, jaką budzi sformułowanie: „wysadzają wały”. W przeddzień nadejścia fali, idąc nowosolskimi ulicami, zbliżając się do Odry, czułam się jak turystka dwa przystanki od następnego punktu zorganizowanej wycieczki krajoznawczej. Żeby nie było, że jestem hipokrytką – moje nogi zmierzały w tamtym kierunku, ale ręce trzymały aparat, a oczy szukały inspiracji właśnie dla tych słów.
A więc idę sobie tą ulicą, wchodzę do mariny. Tam, ktoś prosi mnie o zrobienie zdjęcia przy workach. Ktoś inny sunie zaraz przed maską straży pożarnej, która czeka, aż będzie mogła przejechać, nie rozjeżdżając żadnego z gapiów. Pani Krysia, jak się przedstawiła, zaczepia mnie głosem pełnym lęku. Opowiada o zabezpieczaniu swojego domu… w drugiej części miasta. Oczywiście, w nas wszystkich gotują się teraz emocje – chcemy widzieć, wiedzieć, rozmawiać. Z dumą mogę dodać także to, że chcemy się również wspierać.
Jednak w tym całym zamieszaniu, wtedy w porcie, a już szczególnie w internecie, mamy efekt kuli śnieżnej. Jest tyle różnych informacji, że czujemy się przez ten chaos jeszcze bardziej niepewni. Jednocześnie łakniemy więcej. Stara dobra plotka wciąż ma się dobrze, podczas gdy rzetelne źródła informacji zdają się ginąć w morzu sensacji. Chcemy być na bieżąco, ale w tym natłoku wiadomości łatwo się pogubić.
Nie wiem, czy to brak komunikacji, czy też brak zaufania do służb. A może po prostu to, że widok zniszczeń na południu złamał nam serca. Obudził obawę, że tragedia może spotkać nas również nad Odrą. W każdym razie, tak jak niedawno mieliśmy pandemię dezinformacji, tak teraz mamy jej falę wezbraniową.
Pojawiają się informacje o tym, że wojsko potajemnie wysadza wały przeciwpowodziowe, zalewając wsie. Pojawiają się filmiki oznaczone jako „najnowsze” i „z Polski”, mimo że nagrano je wiele lat temu w Portugalii lub Meksyku. Zaczynają funkcjonować teorie spiskowe o Czechach, którzy rzekomo z pełną premedytacją spuszczają na nas wodę. To naturalne, że na to, co nas niepokoi, zwracamy większą uwagę, niezależnie od tego, czy jest to logiczne, czy absurdalne.
Mamy to zakodowane gdzieś w naszym DNA – chcemy wiedzieć, gdzie czają się zagrożenia w naszym otoczeniu, ale ta ciekawość często przeradza się w panikę, a czasem nawet w niezdrową fascynację. Informacje są wypaczane, stają się coraz bardziej sensacyjne, przypominając „clickbait”. Poza tym, ludzie nie tylko pragną informacji, ale także emocji – adrenaliny karmionej dramatycznymi wydarzeniami. Niektórzy nawet mogą traktować takie sytuacje jako ekscytujące, bo coś się dzieje, jest jakaś akcja. Inni może chcą się poczuć ważni, dostać trochę uwagi czy lajków na Facebooku.
Ogólnie, czy w social mediach, czy w rozmowach na ulicy łatwo się dać zwariować w tym chaosie. Wiem, że kiedy coś się dzieje, po prostu chcemy to zobaczyć. Ale czy aby pielgrzymka na wały w celach innych niż pomoc przy workach cokolwiek wniesie? Też rozumiem, że to zwraca większą uwagę, kiedy news jest wręcz nieprawdopodobny albo porusza w nas jakieś czułe struny. Zwłaszcza w czasie kiedy nie wiemy, w co wierzyć, kiedy po prostu, po ludzku się boimy, próbujemy sobie jakoś wytłumaczyć to, co się dzieje. „Powódź to spisek rządu, żeby nas kontrolować” – to zdanie jest co prawda plotką, ale równie niebezpieczną, co przeciekające wały. Wodą wypłukującą fundament.