Zaczyna być już groźnie i nieciekawe, skoro były wiceminister sprawiedliwości, któremu postawiono zarzuty, mówi, że ich nie ma – pisze Andrzej Flügel w felietonie „Zakola i meandry”.
Pan Bogdan widzi jak na dłoni, że to, co przed kilkoma laty, kiedy PiS zabierało się za wymiar sprawiedliwości, może nas czekać, teraz dopiero zaczyna się ziszczać. Chodzi o chaos, życie równoległe, dualizm przepisów, straszliwy bałagan, który nakręca się coraz dziwniejszą spiralą. Jedni mówią, że mamy sądy niespełniające norm, prezesa Sądu Najwyższego wybranego nielegalnie, ludzi orzekających z deliktem, czyli tak zwanych neosędziów. Podobnie jest z prokuratorami. Inni mówią, że jest wprost przeciwnie. Nie ma neosędziów, ci, którzy nie uznają izb Sądu Najwyższego, robią tak z powodów politycznych, nikt nie jest nielegalny, konstytucja jest przestrzegana.
Nie było to aż tak groźne, dopóki ograniczało się do dyskusji prawników, którzy czasem potrafią tak zagmatwać argumentację, zaplątać się w gąszcz tez i twierdzeń, że trudno im się z tego wyplątać, a co dopiero przekonać zwykłego zjadacza chleba.
Niestety, zaczyna być już groźnie i nieciekawe, skoro były wiceminister sprawiedliwości, któremu postawiono zarzuty, mówi, że ich nie ma, skoro kilka dni wcześniej trzech neosędziów Sądu Najwyższego i sympatyków poprzedniej władzy rzekło, że poprzedni prokurator nie mógł zostać odwołany. Skoro nie mógł, to jego następca jest nielegalny, więc zarzuty też.
Stąd już tylko krok do kwestionowania każdej decyzji wymiaru sprawiedliwości, niestawiania się w sądach, wybierania orzeczeń, które się podobają, a negowania tych nieakceptowanych.
Najciekawsze jest to, że poprzednia władza tak rozregulowała system, mając jeszcze większość sejmową, tak się zabezpieczyła, tak zabetonowała wszystko, że teraz, kiedy nowa władza chce rozliczyć bezeceństwa poprzedniej, musi czasem pojechać po bandzie, narażając się na zarzut łamania prawa.
Pan Bogdan i pewnie wielu ludzi, którzy chcą ukarania tych, którzy bezkarnie paśli się na naszym kraju, jest zwolennikiem radykalnych działań. Czemu ekipę partyjną, czyli niby Trybunał Konstytucyjny, Krajową Radę Sądownictwa czy niektóre izby Sądu Najwyższego dalej hojnie finansować z budżetu państwa? Nie uznawać orzeczeń, a jednocześnie pozwolić, że mogą działać, jątrzyć i ochraniać tych, którzy narobili tylu szkód?
No czemu?