Jeden, zatrzymany w Anglii, nie godzi się na ekstradycję. Inny biznesmen, ulubieniec władzy, schował się gdzieś w Ameryce Południowej. Wreszcie były wiceminister sprawiedliwości pojechał sobie na Węgry – pisze Andrzej Flügel w felietonie „Zakola i meandry”.
Pan Bogdan zauważył, że ci, którzy w czasie poprzednich rządów dopuścili się jakichś niegodziwości, za które ściga ich prokurator, kiedy tylko trzeba stanąć przed wymiarem sprawiedliwości, nagle wyjeżdżają za granicę.
Oczywiście, zapewniają o swojej uczciwości. Mówią, często w sprzeczności z faktami, że działali zgodnie z prawem. Dodają, że to, co się z nimi obecnie dzieje, to tylko zemsta aktualnych władz i nic więcej. Najciekawsze jednak jest to, że kiedy mają możliwość stanąć przed sądem, udowodnić swoją niewinność i unaocznić nam, że może rzeczywiście powodem oskarżeń była jakaś zemsta wrogów politycznych, rezygnują, uciekają.
Jeden, zatrzymany w Anglii, nie godzi się na ekstradycję. Wie, że i tak po wyczerpaniu całej procedury znajdzie się w kraju. Zamiast stawić się przed prokuratorem, a potem przed sądem i twardo przedstawić argumenty na swoją niewinność, woli odwlec ten moment, siedząc w angielskim więzieniu. Inny biznesmen, ulubieniec władzy, który – jak twierdzi prokuratura – dorobił się na szemranych interesach, schował się gdzieś w Ameryce Południowej, i to w kraju, z którym pewnie nie mamy umowy o ekstradycji. Stamtąd prosi o list żelazny, czyli zapewnienie, że go nie zamkną. Wreszcie były wiceminister sprawiedliwości, który razem ze swoim adwokatem i przy wielkim chórze wspomagających go kolegów z prawicy bronił się rękoma i nogami przed kontaktem z wymiarem sprawiedliwości, zasłaniając się immunitetami, kiedy już je uchylono i wezwano do prokuratury, pojechał sobie na Węgry. Może poprosi tam o azyl? Kto wie?
Ale przecież ta wymieniona trójka to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Panów, którzy dziś chowają się za immunitetami i zamiast – biorąc pod uwagę to, co wyrabiali przez osiem lat pisowskiej nocy – siedzieć cicho jeszcze kąsają, jest coraz więcej. Mają czelność nazywać nową władzę patologią, gadać o demokracji, teraz ich zdaniem łamanej, kiedy lepszych łamaczy obyczajów, przepisów, uchwał i obyczajów nie było w historii wolnej Polski.
Trzeba przyznać, że ludzi, którzy z utęsknieniem czekali na zmiany, denerwuje, kiedy słyszą na przykład o wyczynach posła Antoniego i ogromnej skali wszelkich wykroczeń w jego słynnej podkomisji smoleńskiej. Na razie mogą tylko oglądać efekty dziennikarskiej pracy, ujawniającej, jakie numery tam się działy, ale konkretnych działań wymiaru sprawiedliwości jakoś nie widać. A poseł Antoni nie traci rezonu i ciągle ma się dobrze…