Nie jest nam potrzebny ani Edgar Alan Poe, zombiaki, ani amerykańskie horrory. W naszym regionie mamy wystarczającą liczbę opowieści z dreszczykiem. Niektóre, jak chociażby o krwawej oberży w okolicach Wymiarek, doczekały się miejsca w wielkiej literaturze i na kinowym ekranie.
Jeśli już mamy straszyć w klasycznym stylu to zacznijmy od duchów. Mamy ich sporą gromadkę, ale zacznijmy od tych najpopularniejszych. Usiądźmy zatem przed mapą i ruszajmy na wycieczkę po regionie… strachów.
Łagów Lubuski
Oto w roku 1820 radca Harlem postanowił spędzić w murach łagowskiego zamku noc. Nagle ujrzał przy swoim łożu zakonnego rycerza otoczonego płomieniami. W raporcie napisał, że postać ta przypominała mu uwieczniony na nagrobku w miejscowym kościele wizerunek XVI-wiecznego komandora zamku Andreasa von Schliebena. Później spotkał go m.in. pewien inspektor ze Słońska.
Andreas von Schlieben… Do historii przeszła raczej jego słabość. Do niewiasty. Zakonny rycerz nie chciał tego związku ograniczać do chwil kradzionych w zamkowych zakamarkach. Stąd jako pierwszy joannicki zakonnik ożenił się w 1544 roku, łamiąc śluby celibatu. Krok ten spowodował w zakonie gwałtowną reakcję. Obawiano się, że upowszechnienie tej praktyki przyczyni się do pomniejszenia majątku zakonu. Po długich targach kapituła w Spirze usankcjonowała śluby joannickich rycerzy.

Fot. Grzegorz Walkowski
W kościele łagowskim znajduje się płyta nagrobna syna von Schliebena, również Andrzeja, zmarłego 9 lipca 1568 w młodocianym wieku. Wiemy, że Schlieben miał syna, który umarł w wieku trzech lat. Resztę dopowiada legenda. Chłopiec ponoć utopił się w studni. Ojcu z żalu pękło serce, a matka w rozpaczy rzuciła się z zamkowych krużganków i od tej pory przemierza komnaty jako biała dama…
Przewóz
Ta opowieść jest jeszcze starsza i rozpoczyna się u progu XV wieku. I teraz trochę jak w bajce… Książę Jan I miał czterech synów. Po jego śmierci nastąpił podział dziedziny. Otrzymana część ojcowizny ze stołecznym Przewozem nie zadowoliła najmłodszego Jana II, który żądał od braci Baltazara i Rudolfa nowego podziału.
Z biegiem lat sytuacja się krystalizowała. Wacław wstąpił do klasztoru. Rudolf zginął w bitwie pod Chojnicami. W grze o tron zostało ich dwóch. Bratobójcza wojna trwała ze zmiennym szczęściem do 1472 roku. Na początku maja Jan II rozpoczął oblężenie Żagania. Załoga zamku skapitulowała 7 maja 1472, a pojmanego Baltazara z rozkazu księcia Jana przewieziono do Przewozu i uwięziono w lochu wieży tamtejszego zamku. Jak chce legenda, fetując zwycięstwo, Jan po prostu zapomniał o uwięzionym bracie. Świadkowie zarzekają się, że późną nocą, zwykle 15 lipca, w okolicy wieży zwanej nie tylko przez mieszkańców, ale i historyków głodową słychać szczęk łańcuchów i jęki.

Siedlisko
Gdy zegary wybijają północ, w czerwonym salonie zamku w Siedlisku słychać ponoć głośne krzyki puszczyków i niesamowite ujadanie psów, a ze wszystkich zakamarków wypełzają szkielety. Po chwili z salonu dochodzą przerażające jęki… Czyja to sprawka? Oto w drugiej połowie XVI wieku Siedliskiem rządzić miał znany rycerz rozbójnik Fabian von Schoenaich.
Po „biesiadzie” kościotrupów przerażony duch Fabiana miota się po ścieżkach parku i zniszczonych komnatach. Inna legenda mówi, że podczas biesiady szkielety Fabianowi grzecznie usługują.
Owszem, imię się zgadza, gdyż zamek w Siedlisku wraz z okolicznymi ziemiami wydzierżawił w roku 1561 Fabian Schönach, uczestnik wielu wojennych ekspedycji u boku króla polskiego Zygmunta III Wazy. Był jednym z najznamienitszych rycerzy epoki. Był nie tylko mistrzem miecza, ale także doskonałym administratorem i gospodarzem. Na złą sławę nie zasłużył. Może to wpływ legendy o duchu Fabiana, ale z Broniszowa?

Rys. Robert Jurga
Przytok
Na pierwszy rzut oka pałac w Przytoku wygląda romantycznie. Skrywa jednak, cytując Kubusia Puchatka, swojego straszyciela. Opowieść rozpoczyna się w październiku 1815, w rocznicę śmierci rezydującego w pałacu gen. Fryderyka Konstantego Ryssela. Oto odsunęła się płyta nagrobna jego grobowca na cmentarzu, wywołując popłoch u świadków tego zdarzenia. Oczywiście, działo się to krótko przed północą. Po chwili ukazała się zjawa w generalskim mundurze. W tej samej chwili w kościele odezwał się dzwon, a w oknie pobliskiego domostwa, które od lat stało opuszczone, zabłysło światło. I tak dzieje się podobno nadal.
Pan na Przytoku jak najbardziej ma powody do pokuty. Był dowódcą artylerii w dobie wojen napoleońskich i przeszedł do historii jako zdrajca. W bitwie pod Lipskiem, zamiast osłaniać odwrót wojsk napoleońskich, kazał strzelać w kierunku żołnierzy Małego Cesarza…
Przypomnijmy, że w trakcie bitwy pod Lipskiem zginął książę Józef Poniatowski. Bitwa nazywana jest także „bitwą narodów”. Rozegrała się pod Lipskiem 16–19 października 1813.

Rys. Robert Jurga
Żagań
Każdy z turystów zwrócił zapewne uwagę na maszkarony na elewacji żagańskiego pałacu, których jest podobno 170. W XIX wieku wyrzeźbił je Jan Boreta na polecenie Piotra Birona. Jak chce legenda, są tak straszne, ponieważ rzeźbiarz jako modela wynajął diabła. W zamian artysta podpisał z diabłem cyrograf – własną krwią, oczywiście.
Przez lata diabeł cierpliwie pozował, by wreszcie na zakończenie pokazać rzeźbiarzowi swoją prawdziwą twarz. Była tak przerażająca, że na jej widok artysta spadł z rusztowania… Stąd nad jednym z okien maszkarona nie znajdziemy. Żagań ma też Białą Damę.

Rys. Robert Jurga
Kostrzyn
Najsłynniejsza ucieczka z kostrzyńskich kazamat, opisywana szeroko w literaturze, zakończyła się tragicznie. Otóż w twierdzy król pruski Fryderyk Wilhelm I przetrzymywał swojego syna Fryderyka (późniejszego króla Fryderyka Wielkiego), który zamierzał się poświęcić literaturze i filozofii, a nie władzy. Tymczasem ojciec chciał przymusić królewicza do wojskowego trybu życia i do zainteresowania się damami. Książę zaplanował więc ucieczkę do Anglii wraz z najlepszym przyjacielem porucznikiem Hermanem von Katte oraz Hansem Hermannem i porucznikiem Keithem. Uciekinierów jednak złapano, królewicza uwięziono w kazamatach, a pozostali stanęli przed sądem wojennym pod zarzutem zdrady stanu, dezercji i próby ucieczki z Prus.
Von Katte najpierw usłyszał wyrok dożywotniego więzienia, ale rychło został on zamieniony na śmierć przez ścięcie mieczem. W miejscu stracenia znajdziemy dziś pamiątkową tablicę, a miecz, którym dokonano egzekucji, trafił do muzeum w Brandenburgu. A ponoć duch von Kattego do dziś nawiedza nocą ruiny twierdzy…

Szprotawa
Przy wejściu do miasta od strony Bramy Żagańskiej, po prawej stronie, zaczyna się wąska uliczka (obecna Sądowa). Wiodła ona na zewnątrz murów miejskich, z tyłu posesji ul. Nowej (obecna Świerczewskiego), klasztoru, dochodząc do kościoła ewangelickiego – niegdysiejszego zamku książęcego. Uliczkę tę jeszcze do 1945 roku zwano “Dops=Gang”, co współcześni nazwali jako “metryczne przejście”.
Według opowiadań dawnych szprotawian, uliczkę nawiedzała kiedyś zjawa. Przedstawiała się jako jeździec na koniu, trzymający swoją głowę pod pachą. Strach przed zjawą był wśród mieszkańców tak wielki, że nikt nie ważył się w godzinach wieczornych ani nocnych tamtędy przechodzić. Miało tak się dziać jeszcze w XVIII wieku. Około roku 1830 duch przestał się ukazywać…
Lubno
W 1889 r. pałac przeszedł w ręce rodziny von Treichelów. Najmroczniejszą kartę swojej historii posiadłość przeszła za czasów, gdy należała do Hansa-Carla von Treichela i jego żony Caliny. Mieli trójkę dzieci. Właściciele majątku zostali wręcz oczarowani ideologią nazistowską. Na początku marca 1932 roku zatrzymał się tu na nocleg Adolf Hitler, jego zastępca Rudolf Hess i około 50 esesmanów. To wydarzenie było punktem zwrotnym w historii właścicieli majątku i odtąd stali się zagorzałymi krzewicielami ideologii faszyzmu. W pałacu często odbywały się spotkania prominentnych działaczy partyjnych. Nad wejściem zawisła wielka swastyka, przy ważnych okazjach w oknach i na murach budowli pojawiały się hitlerowskie flagi. Jednak Hans-Carl von Treichel wielkiej wojny nie doczekał, zmarł 8 marca 1937 r. w wyniku nieudanej operacji kamieni nerkowych. Zaledwie dwa dni później zmarła Celina. Nie wytrzymała bólu po stracie męża i popełniła samobójstwo. Legenda mówi, że ducha Celiny spotkać można do dziś. Kobieta galopuje konno po przypałacowym parku. Małżeństwo osierociło trójkę dzieci.

Na uroczystości pogrzebowe zjechały tłumy żałobników. Bogato zdobione trumny nieśli oficerowie SS, a wielki wieniec na grób małżonków przysłał sam Adolf Hitler. Zachował się wizerunek płyty nagrobnej Carla i Celiny. W jej lewym górnym rogu swastyka, w prawym górnym narożniku dwie błyskawice, symbol SS. Jak podaje Zbigniew Czarnych, ciekawostką jest oznaczenie dat urodzin i śmierci małżonków. Są przy nich znaki runiczne, a to proste nawiązanie do dawnych tradycji kultury germańskiej. Datę urodzin oznaczono znakiem, przypominającym literę „Y”, a śmierci znakiem, zbliżonym do odwróconej litery „Y”.
Sława
Kilka lat temu pojawiła się informacja o twarzach dzieci pojawiających się na szybach pałacu w Sławie. Kto może tam „straszyć”? W styczniu 1944, gdy bombardowania Berlina stawały się coraz bardziej dotkliwe, zaczęto do sławskiej rezydencji zwozić całe ciężarówki dokumentów, pojawili się ludzie w mundurach SS i inni, o wyglądzie naukowców. Dopiero po wojnie mieszkańcy dowiedzieli się, że w ich miasteczku mieścił się VII oddział Głównego Urzędu SS. Jeszcze dziesięć lat temu sławianie opowiadali nam o dokumentach odnajdywanych w piwnicy, na strychach.
A ta historia rozpoczęła się w czerwcu 1938, gdy do rąk sekretarza generalnego naukowego towarzystwa Ahnenerbe (Stowarzyszenie Badań nad Pradziejami Spuścizny Duchowej), który zajmował się badaniem germańskiego dziedzictwa, trafiło pismo ze sztabu szefa SS Heinricha Himmlera. „Żąda się, aby wszelkie badania nad procesami o czary zostawić wyłącznie w gestii SD” (służba bezpieczeństwa SS) i że Reichsführer SS „życzy sobie, aby Gauleiter Steinecke oddał mu do dyspozycji na pewien czas wszystkie akta czarownic”. Wówczas pojawiła się też nazwa jednostki, która miała zająć się historią polowań na czarownice: H-Sonderkommando.

Ale już wcześniej manią Himmlera i jego towarzyszy było gromadzenie „dowodów” na wyższość germańskiej kultury i rasy. Stąd kolejne „badania” archeologiczno-antropologiczne, studia nad religią i kultami. I tu pojawiło się H-Sonderkommando – jednostka nazwana tak w skrócie od niemieckiego Hexe, czyli czarownica. Miała wąską specjalność – zdobywanie i analiza procesów o czary. Gromadzono informacje o ludziach skazanych za uprawianie magii, nie tylko z Niemiec, Polski czy innych państw Europy, ale i z antypodów.
Kto jeszcze może tutaj straszyć? Szukamy kolejnych rozgrywanych tutaj dramatów. Podczas wojny trzydziestoletniej krwawą łaźnię sprawili mieszkańcom lisowczycy i kozacy. W latach 20. XVIII wieku pożar strawił znaczną część miasta i zamku. Zima 1944/1945. Przez Sławę przepływała fala uchodźców niemieckich. To była ciężka zima, termometry wskazywały -30 stopni, a droga ucieczki znaczona była trupami zamarzniętych dzieci, małymi wykopanymi pospiesznie grobami. Później w prawym skrzydle zamku urządzono szpital dla rannych. Zmarłych grzebano w pobliskim parku. Wreszcie mieścił się tutaj dom dziecka… Kandydatów na rolę potępionej duszy było więc sporo…
Nie tylko Kolsko
Pozostańmy chwilę przy czarownicach. Najłatwiej dotrzeć do nich w zielonogórskim muzeum. W piwnicach, w ekspozycji poświęconej narzędziom tortur znajdziemy wiele eksponatów im poświęconych. Niektóre naprawdę wywołują gęsią skórkę. Jednak ślady nieszczęsnych kobiet uznanych za czarownice
W tym czasie stosy płonęły chociażby w Zielonej Górze, Bytomiu Odrzańskim, Sulechowie, Zbąszynku, Szprotawie… Prawdziwą eksplozję przyniosły ciężkie czasy, które nastały po wojnie trzydziestoletniej. Listę zielonogórskich ofiar otwierają cztery kobiety spalone w roku 1640. „Sprawności” działania służb odpowiedzialnych za wyłapywanie czarownic mogłyby pozazdrościć współczesne rozmaite lotne służby. Dochodzenie prowadzone było na podstawie prawa magdeburskiego, a konkretnie tzw. zwierciadła saskiego, opartego na doświadczeniach tego niemieckiego kraju. Jak byśmy to dziś powiedzieli postępowanie było uproszczone. Do jego wszczęcia wystarczało jakiekolwiek doniesienie od sygnalisty, a do wyroku skazującego wystarczały „dowody domniemane”, czyli nawet nie poszlaki, ale podejrzenia. Nawet jeśli skutku nie przyniosły wysublimowane tortury to zawsze pozostało pławienie oskarżonej.

Rys. Robert Jurga
Wróćmy do Kolska. Miejsce tej akcji to przede wszystkim miejscowy pałac. Wszystko rozpoczęło się od choroby małżonki Łaskawego Pana von Kittlitz, rządzącego na kolskim dworze. Zapadła na jakąś tajemniczą chorobę, z którą rady nie mogli dać sobie ani najlepsi lekarze w okolicy, ani miejscowe zielarki. Pewnie gdzieś mimochodem padła uwaga, że to pewnie efekt czyjegoś złego spojrzenia. I tak zapewne narodziła się wieść, że Zły się tutaj panoszy. Zdesperowany von Kittlitz udzielił zatem biegłym w prawie przyzwolenia na rozprawienie się ze służkami szatana. Procesy odbywały się w pałacu, który dziś jest szkołą, a stosy zapłonęły na placu zwanym “tanecznym”. Prawdopodobnie był to rejon obecnej ulicy Rynek… Według historyków procesy czarownic w Kolsku zajmują drugie miejsce pod względem liczby ofiar na Śląsku. Tu zginęło 39 osób posądzonych o uprawianie czarów.
Krzyże pokutne
To badajże najbardziej niezwykły lubuski szlak turystyczny. Jednak, czy naprawdę tylko turystyczny? To powinna być “lektura” obowiązkowa prawników. I tak mamy najmniejszy krzyż pokutny w Polsce w Jasieniu, grupę kamieni pojednania wmurowanych w narożnik kościoła w Bytomiu Odrzańskim… W Lubuskiem naliczono ich 49. Często nieforemne, raczej dla zasady nazwane pokutnymi krzyżami występują w całej Europie.
Co to takiego? Oto zabójca oprócz opłaty, renty i innych świadczeń na rzecz najbliższych ofiary musiał postawić taki oto znak swojej winy. W XVIII wieku, wraz z zanikaniem tego obyczaju, krzyże zaczęto grupować przed kościołami, umieszczać w murach cmentarzy, a nawet na kościołach. Zwyczaj wystawiania krzyża pokutnego, najpierw jako sposobu rozstrzygania sporów dotyczących winy i kary, a później jako jednej z kar wymierzanych np. mordercy po udowodnieniu mu winy (oprócz pokrycia kosztów pogrzebu ofiary, utrzymywania jej dzieci, pielgrzymki do miejsca świętego, leżenia krzyżem na grobie ofiary czy zamówienia określonej liczby żałobnych mszy).

Fot. pixabay
Ten zwyczaj, ujęty w ramy prawa, funkcjonował do wieku XVI. Po spełnieniu wszystkich nakazanych wyrokiem poleceń, zabójca nie był pociągany do dalszej odpowiedzialności, a jego przestępstwo puszczano w niepamięć. Słowem były śladem pojednania, ale także zbrodni i kary.
W Europie doliczono się około 7 tys. takich śladów zabójstw sprzed lat. W naszym regionie odnaleziono ich dotychczas blisko pięćdziesiąt. Najwięcej znajduje się w gminach Żagań (9), Bytom Odrzański (5) i Nowe Miasteczko (5). Wszystkie wykonane są z kamienia, w tym najwięcej, bo 19, wyryto w piaskowcu.
Takie straszne historie
W Trzebielu lipowa aleja prowadzi do dziwnej kamiennej konstrukcji. To pozostałości średniowiecznej szubienicy. Miała formę cylindryczną. Zbudowana była z kamienia i cegieł. W murze od strony południowo-zachodniej istniały otwór, przez który wynoszono ciała. Wieża miała około 5 metrów średnicy i 3 metrów wysokości.
Podobne opowieści można mnożyć. A co z krwawą oberżą? Bym zapomniał. Rozgłos pewnej serii morderstw, do których doszło prawdopodobnie w Wymiarkach, pisał Balzac, a film z gwiazdą w roli głównej nakręcił francuski reżyser.
Zacznijmy od Balzaca. Paryż, wiek XIX wiek, uroczysty obiad, towarzystwo z górnej półki… Jak to przy stole toczy się konwersacja. Jeden z uczestników przyjęcia, niemiecki bankier Hermann, opowiada historię ze swojej młodości. Oto gdzieś we Francji, w ostatnim roku XVIII wieku, trójka podróżników zatrzymała się w oberży. Nieopatrznie jeden z nich, majętny przemysłowiec, przyznał się, że ma przy sobie kosztowności. Nocą biznesmen został zamordowany i to narzędziem chirurgicznym. A w oberży przebywali wówczas dwaj lekarze tej specjalności, stąd podejrzanych nie było trudno wskazać. Jak to w podobnych historiach bywa fabuła szybko się zagęszcza, bowiem na przyjęciu obecny jest prawdziwy morderca Taillefer, ojciec panny, w której tenże Hermann się zadurzył…
Równo 120 lat później zaśmiewano się w kinach z Fernandela, występującego w komedii grozy pod tym samym tytułem – “Krwawa oberża”. Historia również toczy się w przydrożnej karczmie. Tym razem podczas paskudnej pogody grupka podróżnych musi zatrzymać się w oberży na odludziu. Fernandel grający mnicha poznaje straszliwą prawdę – karczmarz dodał gościom truciznę do jedzenia. Mnich walczy o życie ofiar podstępnego oberżysty…
Co ta historia ma wspólnego z naszym regionem? Oto, jak chcą niektórzy, pierwowzorem miejsca akcji obu tych opowieści z dreszczykiem jest karczma, zwana Krwawą Oberżą, Czerwoną Oberżą lub Oberżą Morderców, która znajdowała się na obrzeżu zagubionej wśród borów wsi Wymiarki. Tędy biegł uczęszczany szlak handlowy, łączący Polskę z Saksonią. Po wyczerpującej podróży przez Bory Dolnośląskie strudzeni wędrowcy rozpaczliwie szukali miejsca, gdzie mogliby się posilić i odpocząć. Dokładnie tutaj krzyżowały się drogi prowadzące z Żagania do Budziszyna i z Żar do Zgorzelca. Na rozstajach tych dróg istniała oberża nazwana później “Oberżą Zbójców”. Po roku 1945 r. została spalona i już jej nie odbudowano. Jednak do dziś to miejsce jest tak nazywane, a przepływający obok leśny potok nosił do 1945 roku nazwę Mordbach (Potok Morderców), a pobliska buczyna Mordbuchen (Buki Morderców).
Brrr.
