Jak informuje „Gazeta Wyborcza” lubuski poseł Łukasz Mejza próbował ukryć prywatne pożyczki na sumę blisko pół miliona złotych i „zatajać informacje tak, by uniemożliwić identyfikację osób, od których jest uzależniony finansowo”. Tak przynajmniej napisano we wniosku o uchylenie immunitetu parlamentarzyście.
We wniosku pojawiło się jedenaście zarzutów prokuratury mówiących o podaniu nieprawdy w siedmiu oświadczeniach majątkowych. To między innymi „powiększone” mieszkanie polityka, którego posiadania nie zgłosił. W korekcie wymienił lokal mieszkalny o powierzchni 59 metrów kwadratowych, ale nie poinformował, że został on powiększony o strych do ponad 80 metrów kwadratowych. Dodatkowo Mejza błędnie informował o posiadanych akcjach i udziałach oraz nie wykazał w rejestrze darowizny od wspólnika. Jednak według „Gazety Wyborczej” najpoważniejsze zarzuty dotyczą ukrywania przez Mejzę pożyczek, które zaciągał w bankach i od prywatnych osób. To, jak wyliczono, sześć kredytów na ponad 100 tysięcy złotych. Lubuski poseł PiS unikał również wykazania trzech pożyczek od osób prywatnych na sumy: 40, 50 i 88 tysięcy złotych. Pojawiły się w oświadczeniach dopiero wówczas, gdy za sprawą zaczęli „chodzić” posłowie CBA.
Jeżeli immunitet zostanie uchylony politykowi przez komisję, prokuratura ma postawić mu zarzuty zatajenia prawdy lub podania informacji nieprawdziwych. Wówczas grozić mu będzie kara od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia. W październiku lubuski polityk mówił, że rozważa zrzeczenie się immunitetu po zapoznaniu się z materiałami prokuratury. Sprawy nie chciał komentować lider PiS.