Nowy władca świata jeszcze przed zaprzysiężeniem zagroził chęcią przejęcia Kanału Panamskiego, zajęciem Grenlandii i włączeniem do USA Kanady – pisze Andrzej Flügel w felietonie “Zakola i meandry”.
Panu Bogdanowi, kiedy patrzył na inaugurację nowej kadencji prezydenta największego mocarstwa świata, przypomniał się starożytny Rzym.
Szczególnie moment, kiedy nowy prezydent wśród fanów rozrzucał długopisy chwilę po podpisaniu nowych zarządzeń, bo przecież podobnie czynili niektórzy cesarze rzymscy, rozrzucając wśród ludności pieniądze.
Z kolei służalczość zgromadzonych podczas kolejnego z wystąpień, chłonięcie każdego słowa, wstawanie po niemal każdej oryginalnej kwestii i niekłamany zachwyt nad tym, co powie prezydent, przypominało rzymski senat, który w większości historii imperium bezwolnie podpisywał wszystko, co postanowili cesarze, drżał z mieszanką podziwu i obawy przed ewentualnym gniewem władcy. Dodajmy, senat usłużnie akceptował także wariackie pomysły szaleńców, którzy zasiadali czasem na tronie.
Zostawmy jednak historię, choć ona przecież uczy, że władzę, i to najzupełniej legalnie, mogą, jak się okazuje, nawet w ostoi demokracji objąć ludzie, którzy, jakby się wcześniej wydawało, nie mają do tego jakichś predyspozycji i umiejętności. A jednak!
Nowy władca świata jeszcze przed zaprzysiężeniem zagroził powiększeniem terytorium (cokolwiek to oznacza), chęcią przejęcia Kanału Panamskiego, zajęciem Grenlandii i włączeniem do USA Kanady. Pomyśleć, że to dopiero początek i co nas może czekać w najbliższych tygodniach i miesiącach!
Nie ma wyjścia, trzeba w ciszy i poszanowaniu czekać, co wymyśli Wielki Brat, kiedy raczy w swojej łaskawości przyjechać do Polski. Z tym może być problem, bo przecież nasz prezydent, jeden z jego fanów, nawet nie dostał zaproszenia na inaugurację, co polska prawica usiłowała przykryć gadaniem o znakomitych stosunkach obu polityków, rozmowie telefonicznej, jaką panowie odbyli 11 listopada, i kurtuazyjnym spotkaniu podczas jakiejś imprezy we Francji.
Jesteśmy w sumie w dziwnym oczekiwaniu z pytaniem: Co teraz? Prawica triumfuje. Rządzący się przyczaili i nie wiedzą, co będzie, bo przecież liczyli, że w gabinecie owalnym zasiądzie ktoś inny, a stary nowy prezydent USA jest człowiekiem pamiętliwym.
A my, zwykli obywatele? Przez lata nakłaniano nas do przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, która była w PRL-u niemal urzędowa. Dziś mamy innego idola – Amerykę.
Damy radę!