Na naszych oczach świat się zmienia za sprawą człowieka, który pierwsze, co zrobił po wyborze, to przewrócił stolik polityki wewnętrznej, jak i zagranicznej – pisze Andrzej Flügel w felietonie „Zakola i meandry”.
Pan Bogdan z rozdziawioną gębą oglądał to, co działo się w Waszyngtonie. Akcja, w której prezydent i wiceprezydent największego mocarstwa świata rugali prezydenta Ukrainy, przypomniała mu raczej rozmowę dyrektorów liceum z niesfornym uczniem, którego na siłę owi dyrektorzy chcieli zmusić do pokajania się i przeprosin, niż rozmowę głów państw. Pan Bogdan w licealnych czasach, w oczach dyrekcji i nauczycieli zbuntowany młodzieniec, zaliczył kilka takich rozmów, więc wie, co mówi.
Amerykański tandem zachowywał się fatalnie, panowie pięknie się uzupełniali w atakach na swego gościa. Ich zdaniem pokój owalny to jakieś sanktuarium, w którym po pierwsze trzeba być w garniturze, po drugie nie oponować, kiedy coś dowodzi przedstawiciel mocarstwa, a najlepiej, żeby gość niemający, jak to się wyraził prezydent USA, mocnych kart, wszedł tam na kolanach i poza dziękowaniem za to, co Ameryka już zrobiła, zgadzał się na wszystkie, nawet absurdalne tezy na czele z tą, że to Ukraina zaczęła wojnę, a on nie chce jej przerwać.
Reakcji polskiej prawicy, dla której Donald Trump to już guru, można było się spodziewać. Ich zdaniem winny całej zadymy jest prezydent Ukrainy, on zaprezentował postawę roszczeniową, okazał się niewdzięcznikiem, poza tym przegrywa wojnę i powinien z pokorą słuchać, co mu mówią, bo przecież duży może więcej. Były minister oświaty i jeden z największych hejterów na naszej scenie politycznej nazwał nawet prezydenta Ukrainy głupkiem. Na szczęście dla kilku polityków z jego obozu to już było za dużo i skrytykowali ten przejaw politycznego chamstwa.
Na naszych oczach świat się zmienia za sprawą człowieka, który pierwsze, co zrobił po wyborze, to przewrócił stolik polityki wewnętrznej, jak i zagranicznej. Ponoć wszystko po to, by jego wyborca z małego miasteczka gdzieś w Ohio czy w Minnesocie dostał potwierdzenie, że postawił na właściwego człowieka.
Czyżby Amerykanie gdzieś tam na prowincji byli tak prostolinijni, naiwni i nieogarnięci? Pewnie tak, ale zanim zaczniemy się aż tak bardzo dziwić zapytajmy u nas na Podkarpaciu albo w okolicach Lublina, na kogo stale głosują. No właśnie…