List czytelnika w reakcji na nasz artykuł o katastrofie demograficznej

Zdjęcie ilustracyjne. Fot. pixabay
Na nasz artykuł poświęcony katastrofie demograficznej zareagował były radny wojewódzki Stanisław Stojanowski-Han. “Polacy należą do dziesięciu najszybciej wymierających narodów świata. Potwierdzają to prognozy demograficzne zarówno sporządzone w Polsce jak i przez instytucje międzynarodowe, m. in. przez agendy ONZ.  I wiadomo o tym od lat. O tym groźnym fakcie wymierania polskiego narodu świadczą wszystkie naukowe wskaźniki, ale też obserwacje otoczenia…” – pisze Czytelnik

Artykuł pt.: Liczby nie kłamią, jest nas coraz mniej napawa trwogą. Nic dziwnego, że tym problemem martwi się marszałek Jabłoński. Dla mnie, byłemu radnemu województwa lubuskiego też nie są obojętne sprawy naszego regionu. One mnie nurtują, interesuję się nimi, po prostu po upływie kadencji radnego nie otrząsnąłem się z nich. Na sprawę katastrofalnej demografii zwróciłem uwagę już w 2018 roku. Wtedy setną rocznicę uzyskania przez Polskę niepodległości świętowano uroczyście  w całym kraju. Pamiętam, że w dniu 11 Listopada odbyło się wiele wzniosłych uroczystości plenerowych: marszów, wieców, okolicznościowych przemówień, odsłanianie pomników, składanie wiązanek kwiatów itp. A w dniach poprzedzających ten rocznicowy dzień miały miejsce różnego rodzaju debaty publiczne i dyskusje radiowe i telewizyjne na tematy związane z niepodległością, suwerennością, wolnością, patriotyzmem. Na ulicach miast pytano przechodniów o definicje tych pojęć i o ich życzenia dla Polski na dalsze lata. Jerzy Stuhr odczytał wybrane życzenia, które Polacy składali dla potomnych i które zostały zamknięte w kapsule czasu na sto lat. Wśród tych życzeń nie było życzenia przetrwania polskiego narodu. Czyżby to przetrwanie narodu było dla wszystkich tak oczywiste, że nikt nawet nie pomyślał o tym, że może być inaczej? Że za sto lat, przy skrajnie niesprzyjających okolicznościach może być tak, że nie będzie nawet komu wysłuchać tych życzeń, bo po upływie tego czasu z trzydziestoośmiomilionowego narodu może zostać tylko garstka rozproszonych jego przedstawicieli. W wymienionym artykule pada liczba kilkunastu milionów Polaków. Jest to liczba zbyt optymistyczna, co udowodnię w dalszej części mojego tekstu. Ale najpierw wprowadzenie i kilka historycznych już danych.

 Pani Redaktor, Polacy należą do dziesięciu najszybciej wymierających narodów świata. Potwierdzają to prognozy demograficzne zarówno sporządzone w Polsce jak i przez instytucje międzynarodowe, m. in. przez agendy ONZ. (Myśl Polska, Nr 47-48/2018, s.4).  I wiadomo o tym od lat. O tym groźnym fakcie wymierania polskiego narodu świadczą wszystkie naukowe wskaźniki, ale też obserwacje otoczenia. Łatwo bowiem zauważyć, że obecnie pary małżeńskie mają przeważnie jedno lub dwoje dzieci, a często bywa tak, że nie mają ich wcale, że miejsce dzieci zajmują psy i koty oraz inne zwierzęta. Trzeba sobie w tym miejscu uświadomić, że pary z dwójką dzieci to zaledwie się odtwarzają. Pary bezdzietne i z jednym dzieckiem nawet tego nie osiągają. Jeszcze gorzej jest w konkubinatach. Tam bezdzietność lub jedno dziecko jest prawie normą. Dodatkowo odkładanie na później zawierania związków małżeńskich przez narzeczonych oraz rezygnacja z formalnych związków przez tzw. singli i singielki, których jest ponad 7 milionów, a także wszelkiego rodzaju rozwody i separacje tak liczne w obecnej Polsce tylko pogłębiają problem zapaści demograficznej w naszym kraju. Już dzisiaj w bliższym a nawet dalszym otoczeniu trudno jest spotkać rodzinę z trójką dzieci, a co dopiero z większą ich ilością. Niezwykle groźnym faktem jest wymuszona emigracja młodych Polek i Polaków, ponieważ też jest poważną  przyczyną wyludniania się Polski. A przecież zahamowanie tego procesu powinno być jednym z głównych priorytetów naszego państwa. Ale nie polegajmy tylko na obserwacjach otoczenia, lecz prześledźmy naukowe wskaźniki ilustrujące obecną sytuację demograficzną w Polsce. Pierwszym z nich jest wskaźnik przyrostu naturalnego. Aby łatwiej było dostrzec  opisywany problem sprawdźmy jak się ten wskaźnik kształtował w ostatnich stu latach.  Otóż, w latach II RP wynosił on kilkanaście promili w każdym roku. Najwyższą wielkość osiągnął w 1923 roku – 18,5 promili i nigdy nie spadł poniżej 10 promili. Na tę  wielkość zasadniczy wpływ  miał wskaźnik urodzeń, który w przedwojennej Polsce każdego roku był niezwykle wysoki i zawierał się w granicach 24,3 – 36,0 promili. Oznaczało to liczne urodzenia. W latach 1923-1925 i w roku 1930 rodziło się w Polsce  powyżej jednego miliona dzieci rocznie. W żadnym roku liczba urodzeń nie spadła poniżej 850 tys. i to pomimo Wielkiego Kryzysu Gospodarczego, bezrobocia, drożyzny i ciężkich warunków życia na wsi.  Po II Wojnie Światowej nastąpił w Polsce boom urodzeniowy określany wyżem demograficznym. Wskaźnik urodzeń poszybował w górę i przez lata utrzymywał się na wysokim poziomie. Największą wielkość osiągnął w 1951 roku – 31,0 promili. Jeszcze w 1989 roku wynosił on około 15 promili. A jak wyglądało to w liczbach bezwzględnych?  Otóż, w latach 1948 – 1959 liczba żywych urodzeń wynosiła ponad 700 tys. rocznie. Najwięcej w 1955 roku – ponad 793 tys.  Jak widać mimo biedy i trudnych powojennych lat dzieci się rodziły masowo. Podobnie było w latach 1982- 1984, a więc w latach stanu wojennego i tuż po nim. W 1983 roku żywych urodzeń było najwięcej, bo ponad 723 tys. Tak duża liczba urodzeń miała oczywiście swój wpływ na wielkość przyrostu naturalnego w Polsce Ludowej. W pierwszych powojennych latach wskaźnik przyrostu naturalnego oscylował w okolicy 18 promili osiągając w 1953 i 1955 roku najwyższą wartość wynoszącą 19,5 promili. Z upływem lat wskaźnik ten łagodnie spadał, ale aż do połowy lat 80. ubiegłego wieku nigdy nie spadł poniżej 8 promili z wyjątkiem 1985 roku, kiedy to obniżył się do 7,9 promili. W latach stanu wojennego wynosił on nieco powyżej 10 promili. Katastrofa nastąpiła po 1989 roku wraz z nadejściem tzw. transformacji ustrojowej. Liczba urodzeń z roku na rok zaczęła spadać  osiągając w 2003 roku swoją najniższą wielkość wynoszącą 351 tys. W 2017 roku na skutek tzw. ustawy 500 plus liczba urodzeń żywych wzrosła do 402 tys. Jak łatwo zauważyć jest to jednak dwukrotnie mniej niż w 1955 roku (793 tys.) i o wiele mniej niż w 1983 roku (723 tys.). Ten spadek urodzin pociągnął za sobą obniżenie się wskaźnika przyrostu naturalnego z 4,1 promili w 1989 roku do zera w 1999 roku, by w latach 2002-2005 (początek Polski w UE) osiągnąć wartość ujemną (od  – 0,1 promili do  – 0,4 promili). To samo miało miejsce w latach 2013-2016, kiedy to wskaźnik przyrostu naturalnego przybierał wartości ujemne od  – 0,1 promili do  – 0,7 promili. I właśnie od 2013 roku ujemny wskaźnik przyrostu naturalnego obniża się coraz bardziej bijąc wręcz rekordy w tej obniżce. (z wyjątkiem 2017 roku, kiedy to liczba ludności Polski wzrosła o… 600 osób). Obecnie wynosi on minus 3,6 promili (-3,6).

      Być może dla osób, które nie są socjologami wskaźnik przyrostu naturalnego nie jest zbyt zrozumiałym narzędziem w ilustracji demograficznego problemu, z jakim się obecnie boryka Polska. Może nie pozwolić im to w dostatecznie ostry sposób dostrzec zagrożenia, którego negatywne skutki objawią się w najbliższych pokoleniach Polaków. Dlatego lepszym wskaźnikiem jest wskaźnik dzietności, który określa liczbę urodzonych dzieci przypadających na jedną kobietę w wieku rozrodczym. Przyjmuje się, że wskaźnik dzietności powinien wynosić przynajmniej 2,1, która to wielkość jest wartością zapewniającą prostą zastępowalność pokoleń. Wskaźnik ten rejestruje się od 1960 roku. I tak w latach 1960-1966 wskaźnik dzietności wynosił odpowiednio: 2,98 – 2,83 – 2,72 – 2,70 – 2,57 – 2,52 – 2,33, jak widać dużo powyżej prostej zastępowalności pokoleń. W dalszych latach wskaźnik ten osiągał wartości zapewniające tylko prostą zastępowalność pokoleń, by w okresie 1982-1985 (lata stanu wojennego i tuż po) nieco przekroczyć wartość 2,3. Już w pierwszym roku tzw. transformacji ustrojowej tj. w 1990 wskaźnik dzietności obniżył się do wielkości 2,06, czyli spadł poniżej wartości gwarantującej prostą zastępowalność pokoleń (2,1). W następnych latach obniżał się dalej osiągając w 2003 roku swoją najniższą w historii rejestracji wartość: 1,22.  W latach 2014-2018 wskaźnik ten przybierał kolejne wartości: 1,33 – 1,32 – 1,31 – 1,31 – 1,30, jak widać dużo poniżej prostej zastępowalności pokoleń, czyli poniżej dwójki dzieci na małżeństwo. Obecnie jest jeszcze niższy i wynosi 1,12. To prawdziwa demograficzna tragedia. Prognozy też są niekorzystne. Jak widać z punktu widzenia demograficznej przyszłości polskiego narodu sytuacja jest wręcz tragiczna.

      Innym wskaźnikiem opisującym demograficzne zjawiska jest wskaźnik reprodukcji netto. Docent Józef Kossecki w swoich publikacjach i wykładach posługiwał się tym wskaźnikiem uważając go za najpełniejszy, najlepiej oddający istotę rzeczy. Wskaźnik (współczynnik) reprodukcji netto wyraża stosunek liczebności dwóch kolejnych pokoleń kobiet (chociaż wskaźniki te dotyczą reprodukcji całego społeczeństwa) przy określonej, niezmiennej umieralności i płodności. Innymi słowy wyraża stopień zastępowania pokoleń matek przez córki i oznacza liczbę córek przypadających na kobietę, przy założeniu, że kobieta będąc w wieku rozrodczym (15-49 lat) rodzić będzie z częstotliwością, jaką charakteryzują się wszystkie kobiety rodzące w roku, dla którego oblicza się wskaźnik reprodukcji z wyeliminowaniem córek, które – jak wynika z aktualnych tablic trwania życia nie dożyją do wieku swoich matek. Wskaźnik ten powinien wynosić przynajmniej 1,05, aby nastąpiła reprodukcja pokolenia. Dla Polski w 2018 roku wskaźnik reprodukcji netto wynosi około 0,55. Oznacza to, że 100 kobiet urodzi 55 córek przyszłych matek swoich wnuczek. Gdyby ten niski wskaźnik utrzymał się do następnego pokolenia (nie mówiąc już o jego spadku) to córki te urodzą tylko 30 wnuczek swoich matek. Gdyby ten trend utrzymał się do kolejnego  pokolenia to wnuczki te urodzą tylko 17 prawnuczek swoich babek itd.  Następne pokolenie to już tylko 9 praprawnuczek. Tych kilka pokoleń to niecałe sto lat.  Za sto lat Polaków w Polsce może być już tylko około 3,0-3,5 milionów i to w optymistycznym przypadku. W mniej optymistycznym przypadku przy wskaźniku reprodukcji netto np. 0,5 będzie nas tylko około 2,0 milionów albo jeszcze mniej. Tak że liczba kilkunastu milionów Polaków podana w artykule wydaje się być zbyt optymistyczna. Lukę wypełnią imigranci z całego świata. To co się dzieje, to jest wielkie narodowe samobójstwo. Polska przy współczynniku reprodukcji ludności netto na poziomie 0,55 potrzebuje demograficznego wzrostu natychmiast, potrzebuje powtórzenia powojennego boomu urodzeń bezzwłocznie! Każde działanie powodujące osłabienie tego wzrostu jest działaniem wrogim.

Udostępnij:

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Przejdź do treści