Media w tonie ostrożnego entuzjazmu odnotowały historyczny moment. Oto bezalkoholowe IPA, z ostrożności procesowej nie podamy nazwy browaru, zdobyło prestiżowy tytuł „Piwo Roku 2024”, przyznawany przez Bractwo Piwne. Czujecie? Złociste, z pianką, ale bez „procentów”. Zdaniem ekspertów z tej branży to wyraźny dowód na to, że w tym napoju liczy się przede wszystkim smak i jakość, a bezalkoholowe IPA udowadnia, że piwo może być wyjątkowe i nagradzane niezależnie od zawartości alkoholu.
Taaak… Pierwsze skojarzenie? Zapewne zostanę posądzony o mizoginizm, ale natychmiast przypominają mi się zapewnienia organizatorów wszelkich konkursów piękności, że liczy się nie tylko wygląd kandydatki, ale również jej walory intelektualne. Na dowód padały bardzo trudne pytania w rodzaju: Jakie miasto jest stolicą Francji, dla ułatwienia dodam, że na literę „p”? Później jeszcze krótka prezentacja, gdy piękność, jedna po drugiej, mówiła, odgarniając kosmyki włosów niesfornie spadających na lepszy profil, że martwi ją ekologia, głodujące dzieci i zapewniała, że będzie desperacko walczyła o pokój na świecie. Słowem, wybory najpiękniejszej niewiasty bez seksizmu.
Nie, nie chodzi mi o to, że w przypadku piwa nie liczy się smak, a jedynie wolty, bo nawet mi, totalnemu laikowi, jeden trunek z pianką smakuje bardziej niż inny. Tylko zastanawiam się, czy piwo bezalkoholowe nie powinno występować w innej kategorii lub nawet dyscyplinie, konkurując z napojami bezalkoholowymi. Bo jeszcze trochę, a smoothie z ziemniaków wygra w kategorii najlepszych wódek, a kompot zostanie uznany za wino.
Kawa bez kofeiny, cukierki bez cukru, hamburgery bez mięsa, BEZpartyjny kandydat na prezydenta… Bez sensu. Nazywajmy rzeczy po imieniu, bo samo użycie „bez” trąci oszustwem lub co najmniej niedomówieniem. A ja żyłem już w epoce, gdy skład parówek bardziej przypominał papier toaletowy niż wyrób, który można było kupić u rzeźnika, a masło miało z krową tyle wspólnego, co Putin z pacyfizmem.