Wszystkie drogi prowadzą na tory.

Wszystkie drogi prowadzą na tory. Cóż, przynajmniej w moim mieście. Zwykle, kiedy potrzebuję się gdziekolwiek dostać, okazuje się, że jest to po ich drugiej stronie. I zwykle, kiedy tylko z oddali wyłonią się choćby czubki szlabanów, już słyszę to charakterystyczne „ding-ding-ding” – znak, że będą je zamykać. Ledwo zbliżę się do przejazdu, od razu zaczynają migać czerwone światła. Jakby to na mnie reagowały, a nie na zbliżający się pociąg. Mam w tej dziedzinie więcej hat tricków niż Pelé na boisku.

W drodze do podstawówki, czekając, poprawiałam pasy tornistra i liczyłam wagony. Czasami bawiłyśmy się z koleżanką w „kocha – nie kocha”, jakby przejeżdżające składy były liśćmi akacji odrywanymi od łodygi w tej dziecięcej zabawie. W drodze do liceum przebiegałam wbrew zakazom – lewa, prawa i na szagę. Żeby tylko zdążyć na autobus do szkoły. W kolejnych latach tupałam nogą i przeklinałam w myślach bogu ducha winnego dróżnika. Jeszcze mój tata, nie wiadomoile lat temu, ponoć biegał z kolegami na wiadukt, żeby stać w obłoku pary wydmuchiwanej przez lokomotywę. Jak z wierszyka Tuwima.

Te trasy są w tym samym miejscu od lat. Stalowe i stałe, wyznaczają te same kierunki. Pociągi pędzą po utartych torach, a ja stoję. I może to jest tak irytujące – stagnacja naprzeciw dynamiki. Czekanie bez licznika, który pokazywałby, ile dokładnie jeszcze. Czasami dosyć sporo czekania, kiedy ma się na sobie klątwę wiecznie zamkniętego przejazdu.

Torów nie ruszę, rogatek nie roztrzaskam (przynajmniej nie bez poważnych konsekwencji). No i co zrobić? Zrezygnować i zawrócić? Wściec się? Może najprościej – zatrzymać się na tę chwilę. Zwrócić uwagę na innych czekających albo na to, jak zabawnie podekscytowane dzieci liczą wagony. Albo na to, że przecież za zakrętem jest stacja i można dosłownie wsiąść do pociągu byle jakiego, ściskając w ręku kamyk zielony. Wpatrując się w przejeżdżającą smugę, stukot kół obijających się o łączenia szyn zamiast denerwować mnie, dudni raczej w rytmie, który przypomina mi właśnie o tym, że i ja, i maszyna jesteśmy w ruchu. Nawet kiedy ja na chwilę stoję, to przecież zaraz ruszę. Chyba nie zawrócę ani nie obrażę się na PKP czy, nie wiem, na świat? Bo i tak za którymś razem, nawet na innej drodze, zamkną się jakieś tory.

Udostępnij:

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Przejdź do treści