Kandydat PiS z jednej strony nie jest miękiszonem, a z drugiej zaspokaja patriotyczno-religijne uniesienie prawej strony. Jak wygra, szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego zrobi starego przyjaciela o pseudonimie Wielki Bu – pisze Andrzej Flügel w felietonie „Zakola i meandry”.
Pan Bogdan, kiedy słyszy, co wygaduje dzisiejsza opozycja, dochodzi do wniosku, że oni już dawno przekroczyli linię, której uczestnicy życia politycznego nie powinni przekraczać. Ona w naszym kraju niebezpiecznie się przesuwa. Na razie jeszcze nie doszło, tak jak w kilku egzotycznych krajach, choć też zdarzało się w Europie, do bójki w parlamencie, ale kto wie, co nas jeszcze czeka.
Najgorsze jest to, że kiedy ktoś wyskoczy z jakimś głupim i niegodnym tekstem, spora część albo go popiera, albo uważa to za coś normalnego. Inni zaraz przywołują jakieś głupstwa sprzed lat konkurencji. Kolejni mówią, że tak by się nie zachowali, ale odmawiają ustosunkowania się do tego, co powiedział partyjny kolega. Jeszcze inni, i to jest dopiero ciekawe, oświadczają, że nic nie słyszeli, o niczym nie wiedzą, więc nie mogą oceniać.
Ten wariant zastosował ostatnio prezes Jarosław, pytany, co sądzi o tym, że jego kandydat na prezydenta pod pseudonimem napisał książkę o znanym gdańskim gangsterze. Przed kamerami wystąpił zamaskowany i chwalił dzisiejszego kandydata na prezydenta, czyli samego siebie jako inspiratora powstania owej książki.
Trzeba przyznać, że coś takiego to wielkie nowatorstwo i coś, co nie każdy wymyśli. Być klakierem dla samego siebie, ale nie tak tradycyjnie, z namówieniem kogoś, by chwalił i mówił, że ta książka to wielkie dzieło, to jest dopiero coś! Zadziałać tak wprost, na bezczela, po prostu wejść do środka razem z futryną. A co?
Może właśnie taki człowiek powinien być nowym prezydentem? Nie jakiś mięczak, mameja, maruda i panikarz, tylko, jak to mówią, chłop z jajami, były bokser, człowiek znający półświatek i jego zasady i jednak naukowiec. Kraj potrzebuje przecież twardej ręki. Kandydat PiS z jednej strony nie jest miękiszonem, a z drugiej zaspokaja patriotyczno-religijne uniesienie prawej strony. Jak wygra, szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego zrobi starego przyjaciela o pseudonimie Wielki Bu, w biurze prasowym zatrudni dziennikarzy, którzy robili z nim ten wywiad, w którym pod pseudonimem chwalił samego siebie, kilku kolegów ze starych czasów, kiedy stał na bramce w gdańskich klubach, uczyni doradcami i już mu nikt nie podskoczy. Z pewnością nie da sobie, tak jak poprzednik, wyrwać z pałacu skazanych i przez siebie ułaskawionych.
Może kogoś takiego nam potrzeba?