O trwającej kampanii mówiło się, że jest nudna, nijaka, pozbawiona treści, wręcz ciągnąca się jak flaki z olejem. Że kandydaci są przezroczyści, że jest ich za dużo, że tak naprawdę Trzaskowski nie ma z kim przegrać. Nawrocki to gwarantowana klęska, a może przegoni go Mentzen. Lewica się poddała na starcie, a Hołownia może się zwijać i partię przy okazji. Wszyscy szykowali się już do drugiej tury, do kolejnego starcia PO z PiS – tam miały być emocje. Wszystko miało być oczywiste.
Aż tu nagle, ni stąd, ni zowąd zdesperowany Nawrocki zaczepił Trzaskowskiego, wezwał go na debatę, a ten wraz ze swoim sztabem, raczej średnio to przemyśliwszy, zgodził się. Robimy debatę w Końskich. Ale. Halo, halo – pomyślała reszta stawki. Nie było jeszcze pierwszej tury! Skąd więc pomysł, by debatować we dwóch? I to jeszcze przy współudziale TVP? Przecież tak nie może być. Zasadniczo sprawa była oczywista. Dlaczego mamy z zarejestrowanej przez PKW trzynastki zrobić dwóch? Ponad miesiąc przed pierwszą turą?
I zaczęło się. Dołączyła do tego telewizja Republika, niejako wykorzystując okazję, zrobiła debatę przed debatą, a kolejną kilka dni później, już w telewizyjnym studio (w obu nie wziął udziału Trzaskowski). Ludzie zaczęli o tym mówić, a przede wszystkim oglądać. Debatę w Końskich, tę transmitowaną przez większość głównych mediów, obejrzało łącznie ponad SZEŚĆ milionów widzów.
Średnie widowisko, ze średnim poziomem merytorycznym i mocno średnim artystycznym. Tyle o debacie. Warto jednak wsłuchać się w głos ludu i pierwszy sondaż po Końskich. Kto zyskał? Hołownia, Biejat i…Nawrocki, a najwięcej stracili Mentzen (nieobecny w Końskich) oraz nie kto inny jak Rafał Trzaskowski.
Trzaskowski już raz przegrał wybory przez debatę w Końskich. Pięć lat temu nie pojawił się, by „debatować” z Andrzejem Dudą. Teraz ten scenariusz raczej nie ma prawa się powtórzyć, ale coś, co miało być mocnym ciosem w Nawrockiego i resztę stawki, okazało się mieć odwrotny rezultat. Delikatnie mówiąc.
Kampania trwa dalej.