Zarówno przedstawiciel Trzeciej Drogi, jak i Lewicy za cel wzięli lidera w sondażach z Platformy. A przecież do zadania trudnych pytań był jeszcze nacjonalista z pisowskiej przybudówki oraz dziennikarz startujący dla hecy – pisze Andrzej Flügel w felietonie „Zakola i meandry”.
Pan Bogdan jest zniesmaczony debatą w Końskich. Najpierw cyrkiem związanym z jej organizacją, potem przebiegiem, a jeszcze wcześniej zachowaniem przedstawicieli prawicowych telewizji, którzy „na wyrwę” chcieli wtargnąć do hali, w której odbywała się ta akcja.
Zachowanie tych gości, którzy są dziennikarzami tylko z nazwy, a w sumie propagandzistami, to osobny temat. Wobec przeciwnika politycznego są nieugięci, napastliwi, a bywa, że – delikatnie mówiąc – niegrzeczni. Kiedy rozmawiają z kimś, kogo popiera ich stacja, nie mają trudnych pytań, jest uśmiech, delikatność, głębokie zrozumienie.
Wracając do debaty. Panu Bogdanowi zdawało się, że kandydaci popierający obecną koalicję, wiedząc, że jeśli prezydentem zostanie reprezentant prawicy, to cała walka o naprawę tego, co zniszczył PiS, może pójść na marne, będą oczywiście w pierwszej turze agitować za swoim człowiekiem, ale powstrzymają się z atakowaniem kogoś z własnej koalicji. Nic z tego! Zarówno przedstawiciel Trzeciej Drogi, jak i Lewicy za cel wzięli lidera w sondażach z Platformy. To jemu zadawali większość trudnych pytań zamiast kandydatowi z PiS. Jego spokojnie można było zahaczyć o jego dziwne poglądy, stare kontakty z półświatkiem, „wodzowską” działalność w Instytucie Pamięci Narodowej. Czy ów lider dał sobie radę? Pan Bogdan uważa, że tak, ale szkoda, jeśli musiał odpierać ataki „swoich” zamiast skupić się, jak pokazać słabość, wewnętrzną pustkę i miałkość argumentów do niedawna „kandydata obywatelskiego”, a w sumie człowieka PiS, który bez zgody prezesa nie zrobi nic. A przecież do zadania trudnych pytań był jeszcze nacjonalista z pisowskiej przybudówki oraz dziennikarz startujący dla hecy, który w czasach, kiedy rządził PiS, nie zadawał władzy trudnych pytań, a obecnie uważa, że aktualna telewizja publiczna niczym się nie różni od tej, kiedy zawiadywała nim prawica.
Oczywiście, jak to bywa, wszystkie siły polityczne uważają, że ich człowiek wygrał ową debatę, a rywal się plątał i wygłaszał komunały.
Za kilkanaście dni ma się odbyć debata z udziałem wszystkich startujących w wyborach. Jeśli kandydaci popierający partie, które po ośmiu latach pisowskiej nocy objęły władzę i usiłują wprowadzić normalność, znów skupią się na liderze sondaży, odpuszczając prawdziwym przeciwnikom, to może być nieciekawie…