Słychać, że tu i ówdzie w drugiej rundzie doszło do pomyłek na rzecz zwycięzcy, ale od razu można zapytać, gdzie byli mężowie zaufania naszego kandydata i czemu nie patrzyli wnikliwie drugiej stronie na ręce? – pisze Andrzej Flügel w felietonie „Zakola i meandry”.
Pan Bogdan z zainteresowaniem oglądał wrzawę po zakończonych niedawno wyborach prezydenckich. Wkurzały go zarówno radość i triumfalizm zwycięzców, jak i znane już teksty o nauczce, pójściu do przodu, słowem robieniu dobrej miny do złej gry przez przegranych.
Ci pierwsi nie są z jego bajki, więc niech się cieszą i tyle. Drudzy jak najbardziej, stąd smutek, że można było wiele spraw poprowadzić inaczej. Lepiej to rozegrać, nie wygadywać głupot w telewizjach, jak ów poseł PO, który na pytanie o ewentualne poparcie niektórych postulatów odpowiedział: „Cóż szkodzi obiecać?”.
Takich kwiatków było znacznie więcej. Znów rywale, podobnie jak przed pięcioma i dziesięcioma laty, byli lepsi w sieci. Jakoś ich treści docierały szybciej, lepiej i mocniej. Czemu nie wyciągnięto wniosków z poprzednich przegranych wyborów prezydenckich? Nie wiadomo.
Takich pytań jest znacznie więcej. Niestety, nie ma na nie odpowiedzi. Zamiast tego słychać zapewnienia o ciężkiej pracy, mobilizacji, pójściu do przodu. Rząd zapewnia, że już zaraz przedstawi szereg ważnych ustaw. Tyle że natychmiast pojawia się pytanie, czemu w tym temacie dotąd szło mu dość opornie. I prześmiewczo to pytanie oczywiście stawiają konkurenci, bo tak naprawdę nie ma na nie sensownej odpowiedzi.
Pan Bogdan wiedział, że nie będzie łatwo, ale podobnie jak wielu innych liczył, że damy radę, dowieziemy, zwyciężymy. Mimo dostrzeganych słabości, bagażu w postaci niespełnionych przez półtora roku obietnic, marudzenia koalicjantów oraz atakowania mocniej przed pierwszą turą lidera w sondażach niż rywala z PiS.
Nie daliśmy rady. I teraz wszystkie opowieści o słusznej żółtej kartce pokazanej przez ludność, planach na kolejne półtora roku, mobilizacji i nadziejach na zwycięstwo w kolejnych wyborach parlamentarnych są tylko rozjaśnieniem, jakby nie patrzeć, ciemnej rzeczywistości. Pewnie, że możemy się pocieszać, że słychać, że tu i ówdzie w drugiej rundzie doszło do pomyłek na rzecz zwycięzcy, ale od razu można zapytać, gdzie byli mężowie zaufania naszego kandydata i czemu nie patrzyli wnikliwie drugiej stronie na ręce?
A tak? Pewnie mleko już się rozlało i odczujemy to boleśnie w najbliższych pięciu latach.