Jedną z moich ulubionych niemieckich zbitek słownych jest „Schadenfreude”, czyli bardzo swobodnie tłumacząc, czerpanie przyjemności z cudzego nieszczęścia. Wiem, że tym, co za chwilę napiszę, wpasuję się nieco w tę niecną stronę ludzkiej natury. Ale oto graniczne korki, które również sprawiają mi sporo komunikacyjnych kłopotów, dostarczają też swego rodzaju satysfakcji.a
Tak, satysfakcji. Jako przedstawiciel pokolenia, któremu zdarzało się stać w korkach na tej samej granicy kilkanaście i więcej godzin, uważam, że taki zimny prysznic jest potrzebny. Przede wszystkim najmłodszemu pokoleniu dorosłych Polaków, którzy w tej chwili tak ochoczo dają się porwać hasłom o utracie suwerenności za sprawą naszej obecności w Unii Europejskiej. Tak moi mili. Obrazki z mojej młodości mogą wrócić. Zamknięte przejścia, paszporty, kontrole oraz rządzący tym krajem, mający ochotę kontrolować to, co robimy, o czym myślimy, jak się modlimy i z kim śpimy. I po co nam Europa, skoro jako Polacy jesteśmy emanacją europejskości?
Niedawno na konferencji prasowej w Poczdamie byłem świadkiem reakcji niemieckich dziennikarzy na zapowiedź wprowadzenia przez Polskę proporcjonalnych do niemieckich kontroli granicznych. Niemcy traktują to jako swego rodzaju zemstę, ale jak podkreśla lubuski marszałek Marcin Jabłoński, nie chodzi nam o to, że idea kontroli jest zła, ale sposób jej wprowadzenia przez sąsiadów w życie zaprzecza stereotypowi dobrze zorganizowanego państwa niemieckiego. I idei przyświecającej Wspólnocie.
Zatem nie czerpię czystej przyjemności z problemów na granicy. Apeluję o rozsądek. Te wszystkie polityczne ruchy biodrami mające uwieść zwolenników, chwytliwe hasła podgrzewające atmosferę uwodzicielskim patriotyzmem i asekuracyjną religią (a nuż jest życie po życiu). Jednak uważajcie, te życzenia mogą się spełnić i uwierzcie mi, młodzi, wcale nie będzie ani fajnie, ani cool, ani masno, ani slay…