Tytuły wręcz krzyczą: „Mistrz futbolu nie żyje!”, „Cała Polska dziś nie zaśnie!”, „Gwiazdor serialu aresztowany!”. Do czego zmierza dziennikarstwo opanowane przez internet? – pisze Andrzej Flügel w felietonie „Zakola i meandry”.
Pan Bogdan jest przerażony tym, co z czytelnikami wyrabiają media internetowe. Portale, obojętnie jakiego rodzaju, od sportowych po plotkarskie, stosują tę samą metodę: dają atrakcyjny, sensacyjny tytuł, odsyłając czytelnika do linku zamieszczonego w komentarzach. Wszystko po to, żeby użytkownik był jak najdłużej w tym portalu.
To jeszcze nic, bo gdyby ów tekst był ciekawy, poszerzał wiedzę albo ujawniał jakieś fajne informacje, to czytelnik nie miałby pretensji, że musi gdzieś wchodzić i klikać. Tymczasem, choć zdarzają się oczywiście ciekawe teksty, przeważnie poraża tytuł, sugerujący interesującą treść. Tytuły internetowe wręcz krzyczą: „Mistrz futbolu nie żyje!”, „Cała Polska dziś nie zaśnie!”, „Gwiazdor serialu aresztowany!”. Tymczasem w pierwszym przypadku chodzi o zawodnika, który był mistrzem w latach 60., a jego nazwisko nic nikomu dziś nie mówi. Drugi tytuł to zapowiedź horroru sprzed lat, który dziś pokaże telewizja, a w trzecim przypadku rzeczywiście aresztowano za jazdę po pijanemu aktora, który miał epizod w serialu, ale za gwiazdę nie można go w żaden sposób uznać. Inną metodą dzisiejszych portali jest cytowanie jakiegoś zdania, na przykład z konta internetowego rzeczywistej gwiazdy. Tworzy się wtedy krzyczący tytuł, w tekście przypomina się życiorys gwiazdy, jej dokonania, ostatnie wydarzenia wokół niej i dopiero na końcu cytuje się owo zdanie, które miało porazić czytelnika, ale nie poraża w żaden sposób. Wszystko po to, by siedział w tym portalu i dzięki zamieszczanym tam reklamom nabijać kasę.
Właśnie, reklamy. To, co się ostatnio dzieje, to jakiś horror. Pana Bogdana szlag trafia, kiedy czyta jakiś ciekawy tekst (takie też się zdarzają) i co chwilę treść zakrywa mu reklama maści na hemoroidy albo oferta wyjazdu do Tunezji i czort wie, co jeszcze. Reklamy są agresywne, zakrywają niemal cały tekst, a krzyżyk, po kliknięciu w który na ekran wróci tekst, malutki i sprytnie ukryty.
Pan Bogdan czytał ostatnio fajny wywiad z pewnym trenerem, w którym siedem razy pojawiała się reklama maści na odciski, przez propozycję kupna nowego samochodu, po lekarstwo na potencję. Przy czym zastosowano nowy wariant. Najpierw bez możliwości skasowania było o walorach samochodu, maści czy osiągnięciu „płonącego konaru”, po czym pokazywała się zupełnie inna reklama, ale w niej już można było kliknąć w słowo „pomiń” i wrócić do treści.
Do czego zmierza więc dziennikarstwo opanowane przez internet? No właśnie, do czego?



