Urzędnicy prezydenta prześcigają się w krytykowaniu rządu, czyniąc z tego główną sferę swojej aktywności. Cała prawa strona ma jakąś obsesję na punkcie premiera – pisze Andrzej Flügel w felietonie „Zakola i meandry”.
Pan Bogdan myślał, że są sprawy, przy których zamilkną polityczne spory i wszyscy, przynajmniej na chwilę, na jeden raz, zjednoczą się we wspólnym poglądzie. Nic z tego! Nawet dywersanci, którzy gdzieś na trasie Warszawa – Lublin rozwalili tory kolejowe, okazali się okazją do wytykania rządowi słabego działania, chaosu i bezradności. I mówią to ludzie, którzy za czasów, kiedy rządzili, nie wiedzieli o ruskiej rakiecie, która przeleciała przez pół Polski i pół roku leżała sobie w lesie pod Bydgoszczą. Z kolei inni na prawicowej scenie z faktu, że owi dywersanci to Ukraińcy, uczynili sobie dodatkowy atut podburzania i podkręcania antyukraińskich nastrojów.
Kiedy premier ogłosił „pięć przykazań”, które są istotne w tym trudnym czasie, i poprosił o wspólne stanowisko wszystkich sił politycznych, jeśli chodzi o sprawy międzynarodowe, prezes Jarosław od razu zastrzegł, że owszem, tak, ale… bez Tuska.
I tak to się kręci. Urzędnicy prezydenta prześcigają się w krytykowaniu rządu, czyniąc z tego główną sferę swojej aktywności. Cała prawa strona ma jakąś obsesję na punkcie premiera. Każda rozmowa z nimi, podjęcie jakiegokolwiek tematu, próba znalezienia choćby ułamka porozumienia kończy się przypominaniem, co kiedyś zrobił lub powiedział premier. Słynne sprzed lat „wina Tuska” wróciło ze zdwojoną siłą. Temat podkręcają prawicowe telewizje, jadąc bez trzymanki jednostronnym kanałem przekazu. Jedna z nich nawet winiła go za śnieżyce, które w ostatni weekend nawiedziły wschodnią i południową Polskę. Każdy, nawet najbardziej idiotyczny powód jest dobry, żeby przywalić nielubianemu politykowi. To mają nieźle obstukane.
Pana Bogdana do łez rozśmieszyła prawa strona Sejmu, rycząca „precz z komuną”, kiedy marszałkiem został przewodniczący Nowej Lewicy. Takie okrzyki 36 lat po upadku komuny są bezsensowne. Tym bardziej że największa dziś partia opozycyjna ma w swoich szeregach byłych członków dawnej „przewodniczki narodu”. Ale cóż, jak to mówią: „nasz komuch jest lepszy od ich, bo jest nasz”. I tyle…



