Nadzwyczajne sesje Rady Miasta w sprawie pożaru toksycznych chemikaliów (RELACJA)

Fot. Filip Pobihuszka/LCI
Pod presją radnych PO i Lewicy, władze Zielonej Góry zwołały na piątek nadzwyczajną sesję Rady Miasta w sprawie pożaru toksycznych odpadów w Przylepie. Prezydent Janusz Kubicki znalazł się w ogniu pytań o bezczynność, zaniechania i zamiatanie problemu pod dywan. Zamieszczamy ponad siedmiogodzinną relację z obu sesji.

Obejrzyj transmisję live z obu sesji:

Sala obrad zielonogórskiego ratusza pękała w szwach. Mieszkańcy Przylepu i okolic musieli jednak długo czekać na zabranie głosu. Pierwsza z sesji zakładała bowiem przedstawienie informacji przez przedstawicieli wszystkich służb i instytucji zaangażowanych w walkę z pożarem i jego skutkami. Łącznie zaplanowano siedem wystąpień, z informacją władz miasta na końcu.

Wystąpienia zaproszonych ekspertów rozpoczęła relacja strażaków. – W sobotę o 15:29 dostaliśmy zgłoszenie „ogień na 10 metrów i dym” – relacjonował nadbryg. Patryk Maruszak, Lubuski Komendant Wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej.

Strażacy szybko wezwali posiłki, m.in. grupę chemiczną z Gorzowa Wielkopolskiego, ale także spoza województwa: z Poznania i Kędzierzyna-Koźla.

– Mamy częściową świadomość, co się w tym obiekcie znajduje. Działaliśmy w sposób ograniczony – wyjaśniał.

Oprócz gaszenia, strażacy jednocześnie ratowali mienie. Z sąsiednich hal udało się uratować m.in. dwa wózki widłowe i busa.

– Naszym celem było też monitorowanie powietrza i zgromadzenie informacji, czy istnieje zagrożenie dla ludności – wyjaśniał nadbryg. Maruszak. – Posiadamy te badania i nie jest to tajemnica. Jest to natomiast suchy materiał analityczny, który podlega obróbce. Podsumowując chcę tylko powiedzieć, że do przekroczeń na naszych miernikach i miernikach innych instytucji, doszło wyłącznie w bezpośredniej strefie gaśniczej – mówił.

– Dotarcie do zbiorników składowanych na samym dole wciąż jest bardzo trudne. Nasza działalność trwa do teraz i nie mamy komfortu przekazania tego terenu właściwym instytucjom. Nawet deszcz, który co chwilę pada, powoduje reakcję chemiczną i małe zarzewia ognia – wyjaśniał.

W sumie w akcji wzięło udział łącznie 376 osób.

Dorota Konaszczuk, Wojewódzki Inspektor Sanitarny wyjaśniała, że dzień po pożarze pobrano próbki z trzech ujęć wody położonych najbliżej miejsca katastrofy. To Płoty (2 km), Łężyca (3 km) i Zielona Góra – Zjednoczenia (3,8 km). Pierwsze dwa ujęcia mają studnie na ok. 30 metrach. Ostatnie na ok. 60 metrach.

Dwa dni po pożarze pobrano próbki z ujęcia na Obrzycy, 17 km od miejsca pożaru.

– Wszystkie próbki przebadano w szerokim zakresie, m.in. na obecność metali ciężkich – mówiła.

25 lipca zadecydowano, że na zlecenie urzędu miasta pobrane zostaną próbki z ujęć indywidualnych, głównie w Przylepie, niepodłączonych do sieci wodociągowej.

W międzyczasie nieznaczne przekroczenia w pobranych próbkach odnotowano na wodociągu Płoty. – Chodzi o mętność i żelazo. To jest charakterystyczne dla naszych wód, bo znajdują się na złożach manganowo-żelazowych, więc nie wiążemy tego z pożarem – mówiła.

Badania próbek z ujęć indywidualnych są w trakcie. Znane są wyniki badania wody pobranej 23 lipca. – Badanie jest dobre. Tam nie ma żadnych przekroczeń – mówiła Konaszczuk podkreślając, że studnie indywidualne są dużo płytsze od tych, w których korzysta się w ujęciach wody, więc warto cierpliwie poczekać na wyniki. Dodała też, że gotowy jest kolejny harmonogram pobrań próbek wody od mieszkańców.

– W dniu pożaru, o 18:00 zadysponowaliśmy mobilne laboratorium, które ustawiliśmy w kierunku uderzenia chmury. Wytypowałem punkt na osiedlu w Łężycy. Przez cały czas obserwacji istotnych przekroczeń, czyli zagrażających życiu i zdrowiu, laboratorium nie wykazało – mówił z kolei Mirosław Ganecki, Lubuski Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska. – Ale dla bezpieczeństwa zadysponowaliśmy laboratorium z Katowic i ustawiliśmy na strefie przemysłowej Przylepu. Bezpośrednio przy miejscu zdarzenia faktycznie notowało znaczne przekroczenia rakotwórczych substancji chemicznych – wyjaśniał podkreślając, że laboratoria dalej pracują.

O badaniach gleby mówił tak: – Nasza badania i obserwacje są zaplanowane do czasu uzyskania wyników pozytywnych. Aż sytuacja fizyko-chmieczna całkowicie się uspokoi. Proces migracji związków chemicznych przez strukturę geologiczną jest rozłożony w czasie

Ganecki podkreślał też, by nie sugerować się aktualnymi, pozytywnymi wynikami badań.

– Jeżeli chodzi o wody powierzchniowe, to mamy dwa zbiorniki osadowe po zakładach mięsnych. One mają wybetonowane ściany, wydaje mi się, że mają też uszczelnione dno. Ale z pewnością po takim czasie nastąpiło do korozji. Tam nastąpił główny przeciek wód pogaśniczych. Tam stwierdziliśmy duże przekroczenia metali ciężkich i związków ropopochodnych. Zaleciłem wypompowanie i oczyszczenie tych zbiorników – mówił Ganecki.

– Doszło też do przelania się wód do Gęśnika. Zarządziliśmy wraz ze strażakami zatamowanie tego cieku. Tamy z piasku i słomy usypano w trzech punktach. Biorąc pod uwagę przepływ wód, rozszerzamy teren badań – mówił. Woda uwięziona pomiędzy tamami też będzie wypompowywana.

– Jeśli chodzi o szkody w środowisku to nie czarujmy się. Ta chemia była szczególnie niebezpieczna. Zdajemy sobie sprawę z zagrożeń – komentował.

– Wydaje mi się, bo nie mogę tego powiedzieć z pewnością, że te tereny, które nie były owiane chmurą spalin, raczej powinny być pod względem ekologicznym niezagrożone. Ale powtarzam – raczej. Bo tu nie ma co gdybać, tylko trzeba to zbadać. My jesteśmy od tego. Zmobilizowaliśmy wszystkie siły i środki – deklarował.

Przedstawiciele WIOŚ podkreślali też, że w ściekach sanitarnych nie stwierdzono wód pogaśniczych. Znaleziono je jednak w ściekach deszczowych.
Pobrano też próby wód podziemnych i gleby w bliskiej odległości od zakładu. W planach jest pobór na ogródkach działkowych i wzdłuż Gęśnika. Sam Gęśnik wykazał zanieczyszczenie na wysokości Czerwieńska. Łącza w Płotach, póki co, jest czysta.

Ganecki podkreślał, że jego największą obawą są metale ciężkie, które migrują w środowisku, a na które „nie ma dobrego sposobu”.

Krzysztof Witkowski, prezes Zielonogórskich Wodociągów i Kanalizacji wyjaśniał, że po informacji o pożarze wyłączono pompownię ścieków, ok 200 metrów od pożaru. Ścieki zatrzymano w rurociągu by później wypompować je i wywieźć. Na oczyszczalni zamknięto zastawki, by uniemożliwić dopływ ewentualnych skażonych ścieków.

Dariusz Mach z Departamentu Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego w zielonogórskim magistracie podkreślał z kolei: – W 2021 urząd miasta zlecił wykonanie instrukcji postępowania w przypadku powstania pożaru w składowisku w Przylepie – mówił. Były tam zawarte m.in. warunki ewakuacji i symulacje rozprzestrzeniania się chmury.

– W tym obiekcie nigdy nie było monitoringu pożarowego, był monitoring wizyjny, który działał do 8 marca, a następnie został skradziony – mówił.

Krzysztof Sikora, prezes Zakładu Gospodarki Komunalnej wyjaśniał z kolei, że kierowana przez niego spółka jest wskazana w dokumencie, o którym mówił Mach, jako odpowiedzialna za składowanie odpadów z miejsca działania, uruchomienie transportu z piaskiem do usypywania wałów czy transport odpadów do spalarni. – Zużyliśmy 120 ton piasku. Dzięki wsparciu jednego z producentów, dowieźliśmy też 600 m sześć. trocin – wyliczał.

– Skontaktowaliśmy się w niedzielę rano z instalacją termiczną w Ciepielówku. Na nasze szczęście wyrażono wolę współpracy więc rozpoczęliśmy transport związanych w wodą pogaśniczą trocin. W sumie wywieźliśmy 66 ton i transport odbywa się nadal.

Sikora dementował też, że pracownicy ZGK nie byli zaopatrzeni w odpowiednie ubrania robocze. – Pracownicy byli wyposażeni w środki ochrony indywidualnej adekwatne do zagrożenia – mówił.

Gdy przyszedł czas na zabranie głosu przez władze Zielonej Góry, sesja trwała już blisko półtorej godziny. Jednak mieszkańcy, którzy oczekiwali konkretów w kwestii dalszego postępowania i odpowiedzi na prozaiczne pytania, srogo się zawiedli.

Prezydent Janusz Kubicki przekazał głos swoim zastępcom: Krzysztofowi Kaliszukowi i Dariuszowi Lesickiemu, którzy to rozpoczęli opowieść o historii składowiska, cofając się o ponad 10 lat, do czasów sprzed połączenia miasta i gminy.

Przypominali, że to starosta zielonogórski wydawał pozwolenia na działalność firmy, która zwiozła do Przylepu odpady. O bezczynność oskarżali też marszałka województwa lubuskiego. Deklarowali też, że od 2016 zielonogórski ratusz wysłał 33 bezskuteczne prośby o finansowe wsparcie do różnych instytucji.

Lesicki tłumaczył, że w budżecie zabezpieczono tylko 10 mln zł na usunięcie odpadów, bo taką informację magistrat dostał z od kilku podmiotów zajmujących się taką działalnością. W przetargach kwoty były jednak dużo wyższe.

Perorowano też na temat sporu kompetencyjnego, który miasto przegrało. Powoływano się na przypadki z innych części kraju.

Przydługą prezentację kontynuowano, pomimo pomruków niezadowolonych mieszkańców, których bardziej niż historia problemu interesowała najbliższa przyszłość.

W końcu głos zabrał Kubicki. – W trakcie akcji ratowniczej nie doszło do zagrożenia zdrowia i życia mieszkańców. Chciałbym przeprosić mieszkańców, bo to oni zostali narażeni na niebezpieczeństwo. Źle się z tym czuję. Tak, nie wykazałem się skutecznością, nie udało mi się doprowadzić do utylizacji tego składowiska. Nigdy nie lekceważyliśmy tego problemu – mówił.

– Mam nadzieję, że wszyscy wyciągniemy z tego wnioski i powstaną rozwiązania systemowe – komentował.

– Chciałbym podziękować wszystkim, którzy zadeklarowali pomoc. Ze strony rządu ta pomoc jest. Pani marszałek również potwierdzała, że jest gotowa współuczestniczyć finansowo, za co dziękuję – dodał.

Łącznie przemówienia prezydenta i jego ludzi trwały godzinę. Gdy Kubicki skończył, na salę obrad, przy owacjach mieszkańców, wpadło dwóch mężczyzn. – Wszyscy zawiniliście! – krzyczał jeden z nich, przeciskając się do Kubickiego z koszem warzyw z ogródków działkowych położonych blisko miejsca pożaru. – Państwo z kartonu! Wcześniej Odra, teraz Przylep. W takim państwie żyjemy. Do widzenia! – wściekał się.

Drugi z mężczyzn, ubrany w kombinezon ochronny, postawił na stole drugi kosz, podobny, jednak przyozdobiony wstęgą znaną z pogrzebowych bukietów. – Zarządzającym od działkowców „Przylep” – głosił napis.

– Dziś na ogródkach działkowych pobierany były próbki ziemi i warzyw. Wysyłamy je do Poznania, do Instytutu Genetyki Roślin PAN – komentował Kubicki.

Dwie i pół godziny po rozpoczęciu sesji pytania, przekazane przez mieszkańców zaczęli zadawać radni opozycji. Radny Dariusz Legutowski pytał m.in. o wyznaczoną strefę zero, o kierunek i obszar przemieszczania się chmury, czy można spożywać warzywa i owoce rosnące w pobliżu miejsca pożaru?

Pytał też o wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego sprzed trzech lat, nakazujący władzom miasta uprzątnięcie składowiska. – Dlaczego pan go nie wykonał? – zwrócił się do Kubickiego. – Gdyby wyrok wykonano, dziś nie byłoby problemu. Później prezydent mógłby dochodzić w jakiejś procedurze pieniędzy, które wydał na ten cel – mówił.

Kubicki odpowiadał: – Strefa zero jest wyznaczona. Wariant jej rozszerzenia lub zmniejszenia jest w kompetencji komendanta straży pożarnej.

– Przy tej róży wiatrów, dym rozrzedzał się i nie zagrażał mieszkańcom – mówił.

W kwestii warzyw i owoców: – Poza Przylepem tak. W Przylepie dziś były pobierane próbki.

– Nie jest tak, że nie realizowałem wyroku, który mamy tylko i wyłącznie dlatego, że pani marszałek poszła do sądu. Są różne instancje i my się odwołaliśmy. Jeśli wyrok będzie prawomocny, zostanie przeze mnie wykonany. Do tego czasu mam prawo przedstawiać swoje racje.

Tomasz Nesterowicz zabrał głos nie tylko jako radny, ale też mieszkaniec Przylepu. – Mieszkam na terenie potencjalnie skażonym. Mamy sześć dni od pożaru, a próbki warzyw dopiero wyjechały na badanie – mówił. – Mieszkańcy chcą wiedzieć, jak mają się zachowywać, bo na wielu domach po pożarze pojawiły się duże ilości sadzy, kleistych substancji. One zostały zmyte. Czy ta woda jest skażona? Czy trawniki są skażone? Czy woda zbierana w zbiornikach jest skażona? Czy w tej ziemi można uprawiać warzywa? – pytał.

A spośród pytań przekazanych przez mieszkańców Nesterowicz przytaczał m.in. te o to, czy w pożarze spaliły się radioaktywne odpady medyczne, a także o skalę i zakres skażenia czy ew. rekultywację i odszkodowania. – Mieszkamy na terenie, który możne nas powoli zabijać – komentował.

Odniósł się też do wcześniejszych wyjaśnień i szukania winnego składowania odpadów w Przylepie. – Ta historia kończy się w 2020 roku. Koniec kropka. Wyrok sądu jednoznacznie wskazał podmiot odpowiedzialny za utylizację. W sentencji wyroku jest słowo “niezwłocznie” – mówił.

Radny pytał też o szeroko komentowany ostatnio wątek kamer wokół hali w Przylepie. – Dyrektor Mach mówił, że został skradziony. Ja mam informacje, że powodem braku monitoringu nie była kradzież z marca, tylko rozwiązana w listopadzie 2022 umowa – dociekał.

Kubicki: – Woda w Zielonej Górze dostarczana przez wodociągi nie jest skażona. Jest bezpieczna. Ze studni były i będą pobierana próbki. Pierwsze, wstępne wyniki wskazują, że nie ma skażenia. Ziemia jest badana przez WIOŚ, przez wojsko i przez nas. Tak jak powiedział pan inspektor, to będzie trwać dopóki będzie konieczne.

– Jeśli okaże się, że teren został skażony, odkupimy go – deklarował.
– Jeśli domy zostały kleistą mazią, broń Boże nie myć. Proszę dawać nam znać, wyślemy strażaków chemików
– Sprawdzano radioaktywność. Nie wykryto.

Dariusz Mach odniósł się ponownie do wątku kamer. – System przez pięć lat nie odnotował naruszenia terenu hali. Ostatnia weryfikacja sprawności nastąpiła 22 lutego 2023 roku. System nie działał od momentu kradzieży – mówił. Podkreślał, że system monitoringu spalił się wraz z halą, więc śledczy i tak nie mieliby z niego pożytku.

Kolejnym radnym reprezentującym mieszkańców był Marcin Pabierowski. – Odnoszę wrażenie, że szanowna władza nie rozumie skali problemu, z jakim mierzą się mieszkańcy. Cały czas mam wrażenie, że te pytania zostają bez odpowiedzi – mówił. – Stwierdzenie, że chmura poszła na las i nam nie zagraża jest lekkomyślne. Mam zdjęcia od mieszkańców, że była nad Łężycą – komentował.

– Jakie te procedury w końcu są, że mija tydzień, a wy coś badacie, mówicie, że będą wyniki – mówił i przytaczał kolejne pytania o bezpieczeństwo zbierania plonów z ogródków działkowych w Przylepie czy picie wody ze studni głębinowej.

– Dlaczego w sytuacji kryzysowej nie działała tablica z wynikami badania jakości powietrza? – pytał.

– Panie prezydencie, łączył pan miasto z gminą. Był bonus 100 mln zł. Dlaczego pan wtedy tego składowiska nie zutylizował? – pytał Pabierowski, a mieszkańcy nagrodzili go brawami.

Pytał też o sprzeczne informacje o ewakuacji, której ostatecznie nie przeprowadzono.

Prezydent Kubicki powtórzył, że badane są wszystkie ogródki działkowe, których użytkownicy wyrażą taką wolę. Kwestię wód ze studni skomentował stwierdzeniem, że odpowiedzią powinny być podstawione w Przylepie beczkowozy. – Sanepid prowadzi badania – mówił.

Kubicki zarzekał się, że tablica obrazująca jakość powietrza nie została wyłączona w sposób celowy.

Skomentował też kwestię bonusu połączeniowego. – Mieszkańcy Przylepu mieli do dyspozycji 15 mln zł i postanowili te środki przeznaczyć na drogi. Przylep nie był zainteresowany utylizacją – skwitował Kubicki, czym wywołał okrzyk dezaprobaty wśród mieszkańców. Chwilę później z podobną reakcją spotkało się ponowne rzucanie oskarżeń pod adresem marszałka województwa i lubuskiej PO.

Radny Sławomir Kotylak podzielił się z kolei pytaniami, które spływały do niego podczas trwania posiedzenia. – Czy pan rozważał ewakuację, czy ją ogłosił? – pytał. – To jest istotne z punktu widzenia tego, dlaczego mamy dziś wątpliwości co do prawdziwości danych przekazywanych mieszkańcom – argumentował. – Gdyby nie pojawiał się na początku chaos informacyjny, to nastawienie mieszkańców byłoby inne – dodał.

– Po co przekierowujecie uwagę na inne organy? Trzeba było robić to, co do was należało – komentował wcześniejsze zarzuty.

Kubicki zaczął odpowiadać, ale ponownie skupił się na historii i usprawiedliwianiu. – Po raz piąty słyszymy o staroście i po raz trzeci o pani marszałek! – krzyknął ktoś zdenerwowany z końca sali, a tłum zaczął domagać się konkretów. Po blisko pięciu godzinach obrad nerwy zaczęły puszczać prawie wszystkim mieszkańcom, a przewodniczący Piotr Barczak zagroził, że ogłosi przerwę. – Niech pan nie poucza, tylko kontynuujcie! – denerwował się jeden z mężczyzn.

– Rozumiem politykę i mam nadzieję, że nie okaże się, że te osoby, które dziś zakłócają sesję, znajdą się w najbliższych wyborach na listach wyborczych – odgryzł się Kubicki.

Po jakimś czasie prezydent wrócił do wątku ewakuacji. – Gdybym miał podjąć decyzję o ewakuacji, nie będąc pewnym, że zdrowie i życie nie jest zagrożone, to bym ją podjął. Element ewakuacji prewencyjnej był wdrożony. Musieliśmy podejmować decyzje nie mając pełnej wiedzy – mówił. – Przygotowywaliśmy się do ewakuacji. Gdyby nie te kilkanaście minut, kiedy spłynęły wyniki badań, doszłoby do ewakuacji – komentował. – Zdrowie i życie mieszkańców nie było zagrożone, stąd nie doszło do ewakuacji – skwitował Kubicki.

Radny Janusz Rewers pytał o koszty usunięcia pogorzeliska i koszty długofalowe. Pytał też o konkretne kwoty “załatwione” w Warszawie.

Kubicki wyliczał: – Szacunków na dziś nie ma. Jeśli miało nas to kosztować 40 mln zł przed pożarem, to teraz dochodzą nam kolejne elementy. Musimy w niektórych miejscach wymienić ziemię. Spotkałem się z panią minister Moskwą. Poprosiliśmy o zwolnienia na pewien czas z procedur, żebyśmy nie musieli czekać kilka miesięcy na wyłonienie jakiegoś wykonawcy. Poszła prośba o zabezpieczenie 40 mln zł przez rząd, 20 mln zł przez panią marszałek, 30 mln zł mieliśmy zabezpieczone w sumie. Miejmy nadzieję, że nie będzie to kosztowało aż tyle. Ale Gęśnik na odcinku kilometra trzeba będzie rekultywować.

– Nie mamy operatu, a wnioskujemy o 20 mln zł. Zaraz będzie scenariusz, że marszałek nie chce dać 20 mln zł. A wystarczyło napisać “o pomoc zgodnie z potrzebami”. Takich rzeczy się nie robi – komentował Kotylak.

Gdy zegar zbliżał się do godziny 21:00, przewodniczący Barczak zamknął pierwszą z nadzwyczajnych sesji i jednocześnie drugą, gdzie po sześciogodzinnym oczekiwaniu głos mogli w końcu zabrać mieszkańcy.

– Najbardziej interesują nas ogrody działkowe w Przylepie, który chyba jest w strefie zero, bo koniec końców nie dowiedzieliśmy się jaki jest jej zasięg – mówił Rafał Hawryluk, reprezentujący Polski Związek Działkowców. – Jak będzie dalej wyglądała procedura z naszymi plonami? Czy miasto pomoże nam pozbyć się plonów, jeśli okaże się, że są niezdatne do spożycia? – pytał. Podobne pytania padły w kontekście ewentualnie skażonej ziemi i wody. Hawryluk prosił też o komunikaty w tradycyjnej formie, bo starsi działkowicze niekoniecznie korzystają z internetu.

– Jeśli okaże się, że cokolwiek zostało skażone, wypłacimy odszkodowania – zadeklarował ponownie Kubicki. – Podjęliśmy decyzję o zwiększeniu ilości pobieranych próbek – dodał.

– W 2021 brałam udział w delegacji, która przekazywała na ręce pana prezydenta petycję dotyczącą składowiska w Przylepie – mówiła Romana Mucha. – Czy pan prezydent odpowiedział na nią, a jeśli tak, to co? I dlaczego pan prezydent wyrzucał dziennikarzy z gabinetu? – pytała.

– Tak, spotykam się z aktywistami. Nie zawsze udaje mi się z nimi dojść do porozumienia – przyznał Kubicki.

Kobieta opowiadała też o przypadku dziecka, które po pożarze dostało wysypki. – Jego matka nie wiem czy to efekt tej sytuacji, czy tego, że ma alergię – mówiła.

Kubicki: – Poprosimy o informację, czy objawy zatrucia gazem mogą występować po kilku dniach. Jeśli tak, to uważam, że powinna być wdrożona ścieżka dla takich osób.

– Mówicie, że chmura poszła w las, że nie ma skażenia oprócz strefy zero, która nie wiadomo jaki ma obszar – mówiła Hanna Górnicka. – O 17.00, pakując w pośpiechu siebie, dzieci i zwierzęta, przebywając na dworze 10 minut, zaczęła mnie palić cała skóra, nos wysechł, a w ustach czułam metaliczny posmak. To było na ul. Leszczynowej. Moje dziecko mówiło, że ciężko mu się oddycha – opowiadała. – Badań nie podważam, mówię jak było – dodała.

Pytała też o półkolonie odbywające się na lotnisku w Przylepie, podczas gdy z pogorzeliska wciąż wydobywał się dym. – Jak chcecie ochronić nasze dzieci? Tam się cały czas tli! – mówiła.

Kubicki: – Nie dziwię się pani obawom. Wszystkie decyzje wydawane są przez specjalistów. Była informacja, by mieszkańcy Przylepu nie opuszczali domów, jeśli nie ma takiej potrzeby.

– Dostaliśmy informację od komendanta straży i osób upoważnionych, że można półkolonię zrobić – dodał.

Sylwester Mielczarek mieszka 400 metrów od pogorzeliska. Ewakuował się z rodziną sam. – Nie można było oddychać. Wróciliśmy w niedzielę, cały dom musiał być wietrzony. Codziennie rano wychodząc do pracy mam metaliczny smak w ustach. Dwa dni przed pożarem wymyłem całą elewację. Proszę przejechać palcem. Tam jest nalot. Nie wiem co to jest. Nie proszę. Żądam monitoringu powietrza – mówił, denerwując się, że nigdzie nie można się dodzwonić, a na maile nikt nie odpisuje.

Kubicki: – Nie dysponuję systemem pomiarowym. Tym dysponuje straż pożarna i WIOŚ. Poproszę, by powiedzieli mi jak postąpić i czy nie rozszerzyć strefy na część zabudowań.

Agnieszka Chyrc: – Od kilku dni słyszę komunikaty, które nie są tyle konkretne, byśmy mogli czuć się bezpiecznie. Mieszkańcy panu nie ufają, ze względu na chaos informacyjny. W strefie przemysłowej pracuje ok. 500 osób. Oni skarżą się na łzawienie oczu, pieczenie skóry, mdłości, bóle gardła. Lekarze rodzinni nie mają procedur, leczą objawowo.

Maja Sałwacka: – Jestem mieszkanką Raculki, sąsiadką pana prezydenta i dziennikarką Gazety Wyborczej. W przeciwieństwie do prezydenta sięgałam po opinie eksperckie. Dzwoniłam do toksykologa, rozmawiałam z ekspertem do spraw utylizacji, biegłym ministerstwa środowiska. Rozmawiałam też z lekarzami. Myślę, że to, co wydarzyło się w Przylepie, będzie miało długofalowy skutek – mówiła. Poprosiła też Kubickiego o listę ekspertów, z którymi konsultuje się magistrat.

Sałwacka zwróciła też uwagę, że hala miała dach pokryty eternitem. Gdzie opadł pył azbestowy, gdy doszło do wybuchów – nie wiadomo. – Czy będą pod tym kątem jakiekolwiek badania? – pytała.

– Proszę przesłać do urzędu te wszystkie opinie i ekspertyzy, które pani ma. Nie wolno ich ukrywać – odparł prezydent. Ktoś z tłumu krzyknął, że Kubicki “szczuje na panią redaktor”.

Dmitry Starovoytov, przedsiębiorca z Przylepu i od 30 lat mieszkaniec Zielonej Góry pytał o to, czy jego setka pracowników może bezpiecznie wrócić do pracy. – Czy ktoś potwierdzi mi to na piśmie? – mówił.

Wiceprezydent Lesicki przypomniał, że na poniedziałek władze miasta i służby maja umówione spotkanie z przedsiębiorcami z Przylepu.

Komunikat o pierwszej sesji

Komunikat o drugiej sesji, zwołanej na wniosek radnych opozycji

O inicjatywie zwołania nadzwyczajnej sesji pisaliśmy tutaj:

W mediach społecznościowych ponad sto osób zapowiedziało udział w sesjach:

O przyczynach i skutkach pożaru toksycznych odpadów w Przylepie rozmawialiśmy z radnymi i społecznikami:

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content