Podobno nazywany był świętym samochodem, gdyż nie dawało się w nim grzeszyć. Również miał być najcichszym, gdyż kierowca prowadząc zatykał sobie uszy kolanami. A w wersji bez zderzaków miał mieścić się do windy. Co to za cud techniki? Nasz popularny maluch. W końcówce wrześnią narodził się i odjechał na zawsze.
Jak twierdzą użytkownicy, oba żarty nie mają pokrycia w rzeczywistości. Do cichych nie należał, a i amory wcale nie wymagały aż tak wielkiej sprawności fizycznej, a raczej – cytując mojego znajomego – wyobraźni. Stąd starsze pokolenie polskich kierowców słysząc o wrześniowej rocznicy wzdycha. Oto 22 września 2000 roku, w samo południe, z taśmy produkcyjnej w bielskim zakładzie Fiata zjechał ostatni maluch – żółty z liczącej tysiąc sztuk limitowanej serii “Happy End” w kolorze żółtym. Przez lata był najpopularniejszym samochodem w Polsce. Do dziś przy odrobinie szczęścia można spotkać go na naszych ulicach i zapracował na miano samochodu… kultowego.
– Dlaczego nadal nim jeżdżę? – odpowiedział pytaniem na pytanie pewien zielonogórzanin. – Trochę z sentymentu, trochę dlatego, że kosztuje tyle co rower i podobnie jak przy rowerze sam mogę wszystko zrobić. Nie działa mi rozrusznik to wystarczy ten patyk…

Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe/Wikipedia
Podwójne narodziny
Z drugą połową września wiąże się jeszcze jedna rocznica. 18 września 1975 z nowo zainstalowanych linii produkcyjnych tyskiego Zakładu nr 2 FSM zjechały pierwsze fiaty 126p. Może niezupełnie pierwsze. Gwoli ścisłości ten pierwszy i kolejne były montowane z włoskich części, w zakładach dawnej Fabryki Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej. Godzina „zero” wybiła 6 czerwca 1973 roku, aby oficjalnie móc auto Kowalskiego zaprezentować 22 lipca tego roku.
Jeszcze kilka lat wcześniej o indywidualnej motoryzacji nikt nie myślał. „Obywatele powinni myśleć o pracy, a nie o wypoczynku. A jeśli już muszą gdziekolwiek jeździć, to do tego są autobusy Państwowej Komunikacji Samochodowej i pociągi Polskich Kolei Państwowych. Nie myślcie, towarzysze, o żadnym innym samochodzie, nawet własnej konstrukcji i produkowanym w oparciu o własne opracowania technologiczne” – grzmiał pełen wściekłości Władysław Gomułka, pierwszy sekretarz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, podczas roboczej wizyty na Górnym Śląsku tuż przed V Zjazdem PZPR w 1968 r.

Fot. pixabay
Postawili na myszkę
Gomułka grzmiał, gdyż w nasi inżynierowie coś tam przebąkiwali o nowej wersji syrenki, ale jej rozwiązania techniczne były już wówczas archaiczne. Zatem stawiano o licencję. Polaków za kierownicą chciały posadzić znane marki – Renault, Citroën, Volkswagen, Ford, Toyota i Fiat. Ale z różnych przyczyn (np. bariery cenowej w przypadku oferty Francuzów czy językowej oraz odległości w przypadku Japończyków) warunki przedstawione przez Włochów okazały się najlepsze.
Nowoczesnością powiało naturalnie wraz z Gierkiem. Kontrakt “O współpracy przemysłowej i licencyjnej na samochód małolitrażowy 126” podpisano z Fiatem w 1971 roku. Zgodnie z planem miał to być samochód z tylnym napędem, dwucylindrowym silnikiem o pojemności 594 cm, maksymalnej mocy 23 KM, czteroosobowy i dwudrzwiowy. O ile później kilkakrotnie zmieniano jego wnętrze, ale sylwetka pozostała. Protoplastą Fiata 126p była myszka, czyli toppolino, włoska konstrukcja z lat 30. Po tej konstrukcji odziedziczył przednie fotele, kierownicę, lampy, reflektory i kierunkowskazy.

fot. pixabay
Prawie dla każdego
Zmieniła się też cena autka, które miało być dostępne prawie dla każdego Polaka. „Prawie” okazało się bardzo pojemne. Pierwotnie cena wynosiła 69 tys. zł, czyli równowartość ówczesnych 20 średnich pensji) Nie wystarczyło mieć pieniądze, potrzebny był też talon. Na giełdzie płacono za niego nawet drugie tyle, stąd „Telewizor, meble, mały Fiat, oto marzeń szczyt…” śpiewał Grzegorz Markowski, z grupą Perfekt.
Maluch zawsze wzbudzał emocji. Był krytykowany, wyśmiewany, ale bardzo pożądany. Ks. Jan Twardowski, poeta, pisał, że “Trudniej kochać bliźniego niż małego Fiata”. Dla wielu był pierwszym samochodem w życiu. Za jego kierownicą kilka pokoleń kierowców pokonywało pierwsze kilometry. Oczywiście kto się lubi, ten się czubi, stąd wiele dowcipów. Co bardziej złośliwi mówili, że jego kontrolowana strefa zgniotu kończy się tak, jak w mercedesie – na silniku. Tyle tylko, że maluch silnik miał z tyłu. Albo, ze osiąga największą prędkość podczas holowania go oraz spadania z urwiska… Jak się zepsuje, to można go wziąć pod pachę i zanieść do najbliższego kowala… A już bez żartu – lubił się psuć, dlatego prosta konstrukcja była jego ogromną zaletą. Przy pomocy młotka można go było naprawić na ulicy. Gdy zerwał się pasek klinowy, żona poświęcała rajstopy i jechało się dalej. Zimą najpewniej zapalał “na pych”. Sprawniejsi kierowcy potrafili to zrobić nawet samodzielnie.

Maluch mundurowy
Pierwszą modernizację maluch przeszedł w 1977 roku – zwiększono pojemność silnika do 652 ccm i go wyciszono. W układzie hamulcowym powiększono średnicę bębnów. Od 1982 roku produkowano bardziej ekonomiczną wersje silnika 650. Cztery lata później dokonano liftingu podwozia. W 1996 roku pojawił się katalizator, a w 1999 – zagłówki dla pasażerów siedzących z tyłu. Maluch był w wersji cabrio, kombi, pick-up. Był też tzw. LPT czyli “Lekki Pojazd Terenowy” do zastosowań wojskowych. Istniała jego wersja na gąsienicach i amfibia. Wyglądał trochę jak z filmu z cyklu o Panu Samochodziku.
W latach 1985-1989 wyeksportowano do Chin ponad 23 tys. Maluchów, które w wielu miastach służyły za taksówki. W 1988 roku 14 tys. fiacików popłynęło na podbój Australii i Kuby. 22 września 2000 r., w samo południe, z linii produkcyjnej bielskiego zakładu Fiat Auto Poland zjechał ostatni Fiat 126 Maluch z limitowanej serii 1000 sztuk o nazwie “Happy End” w kolorze żółtym.
Samochód ten trafił do Muzeum Fiata w Turynie, a jeden z ostatnich egzemplarzy także do Muzeum Techniki w Warszawie. Łącznie wyprodukowano w Polsce ponad 3,3 mln Fiatów 126. Na maluchy polują hipsterzy i kolekcjonerzy, a ostatnio samochodzik, z 1974 roku, w prezencie dostał sam Tom Hanks. Podobno był zachwycony. Aktor przekazał autko na aukcję – zostało zlicytowane za… 83 500 dolarów. Zebrane pieniądze zasiliły konto kampanii Hidden Heroes, której celem jest wspieranie osób opiekujących się rannymi żołnierzami czynnej służby wojskowej oraz weteranami wojennymi…
A oto chorwackie “wariacje” na temat malucha. Wyspa Mljet







