To nie były przymrozki, to była kilkudniowa mroźna zima (WIDEO)

W czwartek (25 kwietnia) w Lubuskim Centrum Winiarstwa, tuż obok największej winnicy w regionie, wojewoda lubuski Marek Cebula spotkał się z winiarzami. Temat mógł być tylko jeden, skutki katastrofalnych przymrozków. Jednak dyskusja przerodziła się w dużym stopniu w rozmowę o kondycji naszego winiarstwa.

Zaczęło się od wymiany grzeczności. Z jednej strony wojewoda dziękował za zaproszenie i przepraszał za ewentualne braki w winiarskiej wiedzy, dopiero poznaje jej tajniki. Z drugiej winiarze zauważyli i docenili to, że tym razem ich losem przejęła się zarówno władza rządowa, jak i samorządowa. Idzie nowe.


– Jako Lubuski Urząd Wojewódzki już 17 kwietnia rozesłaliśmy do gmin informacje, aby niezwłocznie kierowały do nas wnioski o powołanie komisji szacujących szkody – relacjonował wojewoda. – Cóż, znaliśmy prognozy, wiedzieliśmy, że będą kłopoty, chociaż nie znaliśmy ich skali. Nikt nie spodziewał się, że zamiast normalnych o tej porze roku przymrozków będziemy mieli regularny mróz. Już dziś możecie państwo zgłosić się w gminach po specjalne wnioski, bo od ich złożenia trzeba zacząć. My naturalnie te komisje powołamy, ale ich członków muszą zgłosić gminy.

Przy okazji rozmowy o akcji ratunkowej wojewoda zaapelował o stworzenie rozwiązań systemowych, które na przyszłość można by było zastosować do ochrony winnic. Podobnie jak procedur ubiegania się o wsparcie finansowe.

Winiarze byli bezsilni

– Tak, to był regularny mróz, od godz. 22.00 do 7.00 – przyznaje Robert Stawski z Krosna Odrzańskiego – W konfrontacji z nim wszystkie nasze wysiłki poszły na marne. Mamy oczywiście nadzieję, że rośliny odrodzą się z pąków zapasowych. Ale z tyłu głowy mamy też, że zbliża się maj i około 15 maja możliwe są kolejne przymrozki. Jeżeli to, co teraz odrośnie, stracimy ponownie, będzie naprawdę ciężko. Powinniśmy opracować plan na przyszłość, jak walczyć z podobnym zjawiskiem.

Winiarze wymieniali wszelkie metody, którymi próbowali ratować winnice. Od palenia słomy, parafiny, ustawianie piecyków i polewania krzaków wodą po wsparcie śmigłowca. Nie ma rozwiązania idealnego, uniwersalnego, każde powinno być dopasowane do wielkości i położenia winnicy. Może warto wprowadzić program pilotażowy, który przetestuje różne metody – zastanawiano się.
– Rzeczywiście skorzystaliśmy ze śmigłowca – mówi Krzysztof Fedorowicz z Łazu. – Udało nam się znaleźć pilota, który ma uprawnienia do latania nocą. Pojechałem też po parafinę do rafinerii i kosztowała ona majątek. Helikopter jest tańszy, ale to i tak wysokie koszty. Godzina lotu kosztuje 7 tys. zł, a potrzebne jest 8 godzin. Musimy też rozmawiać o ograniczonych możliwościach dostępu do dofinansowania. O ile udaje nam się to w przypadku przetwórstwa, chociaż na refundację musiałem czekać cztery lata, o tyle nie mamy szans uzyskać je na nasadzenia wieloletnie. A co jeśli będziemy musieli odtworzyć zniszczone winnice? W krajach winiarskich jest to 85 proc. dofinansowania.
Winiarze często czują się, jakby znaleźli się w ślepym zaułku. Oto, nawet gdyby było ich na to stać, nie mogą się ubezpieczyć na wypadek wystąpienia przymrozków. W tym roku zapewne na bazie długoterminowych prognoz żaden ubezpieczyciel tego się nie podjął. Ryzyko było zbyt duże.

Fot. FB Krzysztof Fedorowicz

– Po raz pierwszy, w biegu próbujemy wynaleźć to, co świat już wymyślił – pointowała Barbara Buczek z Górzykowa. – A przecież mamy w urzędzie marszałkowskim departament zajmujący się nowymi technologiami. Mamy Uniwersytet Zielonogórski, mamy modę na wykorzystywanie nowych rozwiązań. Skoro ożywiamy winiarstwo, może poszukajmy swoich rozwiązań. Działamy nieco chaotycznie, a powinniśmy stworzyć system, paletę gotowych rozwiązań. Myślę też o szkoleniach, czy nawet podręczniku winiartwa. Jak to możliwe, że nie ma takiego w języku polskim?

O innym kluczowym problemie mówiła Katarzyna Żelazna

-Większość z nas oczywiście złoży wnioski do gminy – zapewniała. – Mam prośbę, o to, aby szacując straty nie kierować się wartością owoców, zwłaszcza w cenie tych dostępnych w marketach. My inwestujemy w przetwórstwo i zarabiamy na winie, a nie na winogronach. Na dodatek nasze winogrona są ekologiczne i także dlatego ich wartość jest całkiem inna.

Tematów było znacznie więcej, chociażby oznaczenia geograficzne i zabiegi o lubuską apelację, ale to już całkiem inna historia…

Fot. FB Krzysztof Fedorowicz

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content