Stal Gorzów obala mit. Falubaz Zielona Góra odpalił z juniorami (OPINIA)

Fragment motocykla
Pierwsze mecze finałów żużlowej ekstraligi i I ligi już 11 września Fot. Pixabay
O tym, jak Stal Gorzów w półfinale ekstraligi obaliła mit, że trzeba mieć parę mocnych juniorów, żeby liczyć się w walce o złoto. I o tym, jak Falubaz Zielona Góra… odwrotnie – w półfinale I ligi przekonał się, ile znaczą solidnie punktujący młodzieżowcy. I jeszcze o wybrykach sędziego Piotra Lisa. No i o tym, jak do Włókniarza Częstochowa karma wróciła.

W żużlowej ekstralidze kilka mitów już zostało obalonych. Choćby ten, że zespół, który wygrywa rundę zasadniczą, nie zdobywa mistrzostwa. Albo ten, że drużyna, która ma w składzie Nickiego Pedersena, nie sięga po złoto. W zakończonych w niedzielę (4 września) półfinałach padł kolejny – że trzeba mieć parę mocnych juniorów, żeby liczyć się w walce o „majstra”.

W tym sezonie w ekstralidze są dwie ekipy, które mają kim się pochwalić na pozycjach młodzieżowców. To Motor Lublin i Włókniarz Częstochowa. Obie zajęły dwa czołowe miejsca w rundzie zasadniczej. Obie także wielu ekspertów, kibiców i różnej maści fachowców od żużla widziało w finale. Ale nie mów hop…

Stal ma coś ekstra. Do Częstochowy wróciła karma?

Stal Gorzów pokazała, że juniorzy to – owszem – niezwykle ważna formacja, ale seniorzy też potrafią przechylić szalę zwycięstwa, zwłaszcza że w każdym zespole jest ich więcej. W półfinale młodzieżowcy Włókniarza przywieźli aż 32 punkty, Stali – tylko 5. Choć różnica jest kolosalna, nie przeszkodziło to gorzowianom w awansie. Na przykład w rewanżu w Częstochowie seniorzy gości wywalczyli 47 punktów, momentami ocierając się o geniusz. A w obu meczach indywidualnie wygrali 18 z 30 wyścigów.

– Oni mają coś, czego nie ma w tej chwili żadna inna drużyna w lidze – mówił żużlowy ekspert Jacek Frątczak w telewizyjnym studiu Lubuskiego Centrum Informacyjnego, komentując jazdę Bartosza Zmarzlika, Martina Vaculika i Szymona Woźniaka. – Oni podświadomie generują taką wartość dodaną w swojej motywacji. Oni wiedzą, że pewien projekt wieloletni się kończy. Odchodzi absolutny król Stali Gorzów od lat kilkunastu. I popatrzmy na to z perspektywy Bartka Zmarzlika. Coś musi się kiedyś skończyć. Tylko chcielibyśmy, żeby się skończyło na naszych zasadach. Tak, żeby powstała z tego historia legendarna. Chcielibyśmy uczestniczyć w tym projekcie, żeby powiedzieć: „Zrobiliśmy to na najwyższym poziomie, pora otworzyć nową książkę”. I to w postawie na torze było widać, że oni mają coś jeszcze ekstra. Oni są w transie.

Nie sposób nie zgodzić się z naszym ekspertem, bo liderzy Włókniarza nader często byli zaskakująco bezradni. Choć miałem wrażenie, że w ostatnim biegu w Gorzowie też nie wysilali się za wszelką cenę, jakby machnęli ręką: „Dobra, u siebie i tak wygramy”. Ale przegrali, a mnie przyszło na myśl stwierdzenie o wracającej karmie. Może karma wróciła do Częstochowy za ubiegłoroczny pojedynek w Grudziądzu, czyli udział w misji „ratujemy GKM, spuszczamy Falubaz”?

Jak sędzia Lis podarował finał zespołowi z Tarnowa

I jeszcze jedno. Stal awansowała do finału na przekór kłopotom kadrowym (kontuzja Andersa Thomsena) i skrajnej niekompetencji sędziego Piotra Lisa, który z XIV wyścigu wykluczył Bogu ducha winnego Patricka Hansena zamiast Kacpra Worynę. Arbiter nie wytrzymał ciśnienia w arcyważnym momencie rywalizacji. „Pękł jak purchawka na jesień” – powiedziałby trener Wojciech Łazarek. A to i tak nie najbardziej spektakularny wyczyn sędziego Lisa. Przypomnę tylko, że w sezonie 2012 arbiter ten wypaczył wynik półfinału ekstraligi, gubiąc się w dodawaniu. A było tak…

Greg Hancock spóźnił się na mecz Unibax Toruń – Azoty Tauron Tarnów. Sędzia Lis policzył KSM gości i uznał, że nie spełnia wymogu minimum, więc zarządził walkower na korzyść gospodarzy. Okazało się jednak, że arbiter pomylił się w rachunkach i nazajutrz decyzja ta została uchylona, a spotkanie trzeba było rozegrać w innym terminie. Wtedy Hancock już się nie spóźnił, tylko przywiózł 13 punktów, a ekipa z Tarnowa awansowała do finału, w którym pokonała… Stal i przytuliła złoto. To tak dla przypomnienia.

Juniorzy z Leszna mocno wspierają Falubaz

Tymczasem Falubaz Zielona Góra także wjechał do finału, z tym że I ligi. Walka o powrót do ekstraligi wkracza w decydującą fazę i nabiera rumieńców. Ktoś mógłby powiedzieć, że wyeliminowanie Polonii Bydgoszcz to zasługa juniorów ściągniętych z Unii Leszno – i miałby sporo racji. Ja ograniczę się do stwierdzenia, że młodzieżowcy byli języczkiem u wagi – oczywiście, pamiętając o fatalnym wypadku Adriana Miedzińskiego.

17-latkowie Maksym Borowiak i Antoni Mencel w pierwszym pojedynku zgromadzili w sumie 10 punktów. To poziom nieosiągalny dla Dawida Rempały i Fabiana Ragusa, czyli etatowej pary juniorów Falubazu od początku sezonu. Wystarczy dorobek ten zastąpić zdobyczą, której można było się spodziewać po Ragusie (w obliczu kontuzji Rempały w klubie nie ma zmiennika, który dorósł do ścigania się w I lidze) – wtedy łatwo obliczyć, w jakiej sytuacji byliby zielonogórzanie przed rewanżem.

Ale to już historia – jak mawiał Tomasz Gollob. No i nie ma zakazu wzmacniania się w trakcie sezonu, co też Falubaz umiejętnie wykorzystał, a inne zespoły niekoniecznie. Teraz wypada trzymać kciuki za powodzenie w finale. Bo w Zielonej Górze – podobnie jak w Gorzowie – także coś się kończy. Kariera Piotra Protasiewicza, kontrakty Maksa Fricke’a i Jana Kvecha… Oby przy okazji skończył się też pobyt w I lidze. I oby nie wróciła karma za żenujące majowe harce i walkower w Krośnie.

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content