Alla Millo uciekła z Ukrainy przed bombardowaniem, teraz nie miałaby do czego wracać. Zabrała czwórkę dzieci, w tym dwoje koleżanki, Katii Kchruznej. Tu znalazły spokój i zaczynają od nowa. Spotykamy ich w lubuskim centrum pomocowym w Biurze UMWL w Gorzowie.
Jak wspominasz ostatnie chwile na Ukrainie?
Alla Millo: Miałam pracę, mieszkanie, przyszłość. Pracowałam jako pielęgniarka w szpitalu w obwodzie donieckim. Nikt się nie spodziewał tego, co nas spotka. To straszne. Kiedy zaczęła się wojna, nie zastanawiałam się długo. Z pomocą przyjaciół w Polsce podjęłam decyzję o wyjeździe.
Jak wyglądał wyjazd z Donbasu?
Alla Millo: Zapchane wyjazdy z miasta, korki, popłoch, strach. Zabrałam swoje dzieci i dzieci koleżanki.
Uciekałaś sama z czwórką dzieci?
Alla Millo: Tak, nie miałam innego wyjścia, one nie mogły tam zostać. Mogły zginąć. To dzieci w wieku szkolnym, więc na szczęście nie musiałam żadnego nosić na rękach. Były zajęte rzeczami. Szybko spakowałam najważniejsze rzeczy. Najpierw kilka godzin próbowaliśmy dostać się do pociągu, potem oczekiwanie na dworcu. Koczowaliśmy. Potem wyjazd w zatłoczonym składzie. Niedaleko od nas wysadzali już tory… To był straszny widok (Alla płacze). W ostatniej chwili udało się uciec, teraz jesteśmy bezpieczni. Jak patrzę teraz na Ukrainę, na te budynki, na rannych… to jest straszne (w tym momencie musimy na chwilę przerwać rozmowę).
Znalazłaś tu pomoc?
Alla Millo: Tak, od początku (dzięki jednemu ze stowarzyszeń w Gorzowie, dzięki księdzu Andrzejowi Grabanowi i dzięki gorzowskiej radnej Annie Kozak). Dziękuję wszystkim Polakom, to jest niesamowite. Tyle serca i życzliwości dla nas Ukraińców.
Na Ukrainie byłaś pielęgniarką, dziś lubuskie szpitale zapraszają was do pracy, wiesz o tym?
Alla Millo: Tak, właśnie jestem umówiona do szpitala w Gorzowie na rozmowę. Bardzo lubiłam swoją pracę. Moje dzieci zostały bardzo szybko zapisane do szkoły, więc mogę już zacząć (Alla się uśmiecha).
Allę spotykamy w lubuskim centrum pomocowym na północy regionu, w Biurze Zamiejscowym UMWL w Gorzowie.
Tu uchodźcy znajdą m.in. jedzenie, artykuły higieniczne, leki, odzież. Była z nią także Katia, to właśnie jej dzieci Alla zabrała z terenu wojny.
Katia Kchruznia: Jestem wdzięczna, że Alla uratowała moje dzieciaki. Dziś poszły pierwszy raz do szkoły w Polsce. Ja mieszkałam tu od jakiegoś czasu, kiedy zaczęła się wojna, chciałam wrócić. Mąż mówił mi jednak, że nie ma do czego, że dzieci trzeba zabrać. Sam został.
Masz z nimi kontakt?
Katia Kchruznia: Czasami. Jest na froncie. Walczy z innymi. Śpią na ulicy, myją się tam, gdzie jeszcze budynki nie zostały zbombardowane. Ciągle w gotowości. To okropne przeżycia…
Jak się odnajdujesz w Polsce?
Katia Kchruznia: Będę pracowała w stowarzyszeniu, chce pomagać innym Ukraińcom, znam język, więc mogę tłumaczyć.
Dziękujemy Wam wszystkim, Polakom, za pomoc. Tu zaczynamy od nowa.