Na spotkaniach partii rządzącej ze społeczeństwem są także akty strzeliste, chwalące prezesa i partię i proszące o ochronę ich działań Matkę Boską. Brakuje tylko jakiejś wspólnej pieśni – pisze Andrzej Flügel w felietonie “Zakola i meandry”.
Pan Bogdan naoglądał się ostatnio, jak to partia rządząca pięknie komunikuje się ze społeczeństwem. Jej szef i posłuszny wykonawca poleceń, czyli premier, objeżdżają Polskę. Tyle że spotykają się tylko ze swoimi sympatykami. Ci, którzy chcieliby zadać niewygodne pytania, nie są wpuszczani. Pod różnymi pretekstami: przepisów BHP, przeciwpożarowych, braku zaproszenia lub też po wyglądzie zdradzającym, że ktoś, kto zapragnął obejrzeć prezesa Jarosława czy premiera Mateusza, może zakłócić spokój i gadanie, że wszystko działa dobrze, znacznie lepiej niż za poprzedników, a całe dzisiejsze kłopoty to wina Putina z Tuskiem razem wziętych.
Panu Bogdanowi siłą rzeczy przypominają się czasy słusznie minione. Wówczas, kiedy w jakimś miasteczku pojawiał się pierwszy sekretarz (wyjaśnienie dla młodych: to taki dzisiejszy prezes Jarosław), też widownię zapełniał aktyw, także powiewały polskie flagi, panie z koła gospodyń wiejskich stały ślicznie ubrane w stroje ludowe. Też były “głosy z sali” (ci dzisiejsi rozwinęli to twórczo, bo odczytywane są wcześniej złożone karteczki z pytaniami). Oczywiście, “głosy z sali” były zaplanowane, chwaliły partię i jej przywódców. Mówiły, że Polakom żyje się bardzo dobrze, na przekór tym rzucającym partii i państwu kłody pod nogi.
Dziś, mimo iż od tych czasów minęło kilkadziesiąt lat, jest podobnie. Najpierw prezes albo premier wygłaszają spicz, w którym podają rzeczywistość dokładnie odwrotną, jaka jest za oknami sali, w której to mówią. Potem prowadzący odczytuje neutralne pytania, w których problemy, z jakimi się wszyscy borykamy, są zaakcentowane w wersji soft – na przykład skąd się bierze inflacja, na co goście szybko odpowiadają: covid i Putin, nie wspomniawszy nawet o gościu, który przebił ostatnio kabareciarzy, czyli prezesie banku centralnego. Są jeszcze akty strzeliste, chwalące prezesa i partię i proszące o ochronę ich działań Matkę Boską. Brakuje tylko jakiejś wspólnej pieśni. Tamci zawsze intonowali “Międzynarodówkę”, ci dzisiejsi mają szeroki repertuar pieśni kościelnych i aż dziw, że po nie nie sięgają.
Pan Bogdan dziwi się, że organizatorzy tych spotkań nie widzą przaśności i fałszu, jakie z nich wyłażą. Doczekaliśmy się powtórki z historii…