Rafał Kasza, zielonogórski radny i kandydat Trzeciej Drogi do Sejmu, w trybie wyborczym wytoczył proces Gazecie Wyborczej. Jednak sąd oddalił jego wniosek. A poszło o pisowski piknik.
Zaczęło się od opublikowanego 4 września komentarza Artura Łukasiewicza, w którym czytamy: „Cztery lata temu lubuski PSL wpuścił na swoją listę Łukasza Mejzę, co skończyło się wstydem i kompromitacją. Teraz wpuszcza Rafała Kaszę, człowieka z tego samego garnka co Mejza. I każe swoim wyborcom zatkać nos i zamknąć oczy”.
O takie porównanie pokusił się nie tylko Łukasiewicz, ale też spore grono internautów. I trudno się dziwić.
Kasza, podobnie jak Mejza, startuje z ostatniego miejsca na liście. Obu na listy wciągnęli ludowcy, którzy cztery lata temu startowali samodzielnie, dziś razem z Polską 2050 tworzą Trzecią Drogę. Mejza, jeszcze kilka lat temu zaufany człowiek prezydenta Janusza Kubickiego, bardzo szybko zdradził PSL na rzecz PiS. Tymczasem Kasza to zielonogórski radny również kojarzony z prezydenckim obozem, będącym w nieoficjalnej koalicji z PiS, którą dobrze widać w głosowaniach.
Co ciekawe, Kaszy nie przeszkadzało porównanie do Mejzy, zawarte nie tylko w treści felietonu, ale nawet w tytule. Poszło o zupełnie co innego. Radny domagał się przeprosin za stwierdzenie, iż „był zaangażowany w pikniki organizowane przez PiS w Zielonej Górze”.
Faktem jest bowiem, że Kasza na pikniku był.
– Zaangażowany to był Dajczak (Władysław Dajczak, wojewoda – dop. red.). Zaangażowany jest ktoś, kto wykonał jakąś pracę, by ten piknik się odbył. Ja byłem obecny, zrobiłem sobie zdjęcie i całość obśmiałem – komentuje Kasza.
Szkoda mojej energii. Mam ważniejsze rzeczy
W uzasadnieniu postanowienia sądu czytamy: „Warunkiem dochodzenia przedmiotowych roszczeń w trybie wyborczym jest rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji w związku z trwającą kampanią wyborczą. Dodatkowo (…) tego typu wypowiedzi muszą być formułowane w celu agitacji wyborczej”.
Dalej mowa jest o tym, że artykuł Łukasiewicza nie jest materiałem wyborczym, bo nie pochodzi od żadnego komitetu. – Ponadto brak jest jakichkolwiek podstaw do stwierdzenia, że został on opublikowany w celu agitacji (…). W przekonaniu Sądu sporna publikacja stanowi opinię autora (…) o funkcjonowaniu lubuskiego PSL – czytamy.
– Nie przyjmuję tego uzasadnienia sądu, ale nie odwoływałem się. Szkoda mojej energii. Mam ważniejsze rzeczy do roboty – komentuje zielonogórski radny. I upiera się przy wątku piknikowym: – Cały ten felieton to jest opinia. Oprócz tego jednego zdania, które było nieprawdą.
Zapytany o to, czy nie boi się porównań do Mejzy, odpowiada: – Ludzie mnie znają. Ludzie nie są głupi.
To podstawowa wiedza. Byłem tym bardzo zdziwiony
O komentarz poprosiliśmy też Artura Łukasiewicza. – W swojej ponad dwudziestoletniej karierze dziennikarskiej pozwów miałem kilka, ale nigdy nie zdarzyło się, żeby kandydat pozwał autora komentarza, czyli tekstu publicystycznego, gdzie wyraża się opinię, swoje zdanie – mówi.
– Dziwi też to, że to jednak nie są pierwsze wybory i kandydaci wiedzą, że pozywa się autora materiału, który jest ewidentnie materiałem wyborczym. Natomiast żaden tekst w gazecie takim materiałem nie jest. To jest podstawowa wiedza. I byłem tym bardzo zdziwiony – dodaje.
Kasza poproszony o ocenę swoich szans w nadchodzących wyborach, mówi bez zastanowienia: – Ja zdobędę mandat posła.
Podkreśla, że rywalizację wyborczą traktuje tak samo, jak rywalizację sportową. I że do rady miasta też dostał się z ostatniego miejsca.
Póki co musi zapłacić 480 zł kosztów sądowych.