W Filharmonii Zielonogórskiej kobiety grają w marcu pierwsze skrzypce (WIDEO)

Rafał Kłoczko, dyrygent, kompozytor, aranżer, teoretyk muzyki i menadżer kultury. Od 1 września 2021 r. dyrektor FZ
Już po raz trzeci marzec w Filharmonii Zielonogórskiej stoi pod znakiem kobiet, dyrygentek, kompozytorek, muzyczek. O czekających nas atrakcjach, ale także o muzycznej edukacji i specyfice lubuskiej widowni opowiada dyrektor FZ Rafał Kłoczko.

Marzec w filharmonii zapowiadany jest jako miesiąc kobiet. To dodatek do kwiatka wręczanego 8 marca?
Nie tylko. To już trzecia edycja tego cyklu. Jego przygotowanie było jedną z pierwszych moich decyzji, gdy we wrześniu 2021 przyszedłem do Zielonej Góry. Zauważyłem, jak mało było w nich dyrygentek. Gdy padł pomysł kobiecego koncertu natychmiast padło pytanie, a dlaczego nie cały miesiąc. Padło na marzec całkiem naturalnie. Miała to być jednorazowa akcja, a promocyjnie zadziałało niesamowicie i to nie tylko w naszym mieście, województwie, ale w Polsce i poza granicami kraju. Są koncerty, na które potrafi przyjechać autokar z zagranicy.

Gdyby miał pan wskazać jeden koncert, na który w marcu po prostu trzeba pójść?
Koncert finałowy poprowadzi Katarzyna Tomala – Jedynek, znana już naszej orkiestrze, przecudowna, wspaniała osoba, a repertuar podsunęliśmy taki, który kojarzyłby się z takim starszym, dojrzałym dyrygentem z brodą, białymi włosami. I w programie Mahler, Szymanowski, Wagner. To też jest trochę puszczenie oczka do publiczności i pokazanie, że muzyka, kojarzona z tą największą symfoniką, nie potrzebuje jako dyrygenta rosłego mężczyzny.

Pierwszy koncert już 1 marca…
Inauguracja będzie absolutnie niezwykła. Piąta symfonia Beethovena, czyli coś, co stało się elementem popkultury. Koncert fortepianowy Klary Schumann, absolutny majstersztyk. Odkąd pierwszy raz go usłyszałem, zakochałem się w tym utworze. Nie jest łatwo wybrać coś odpowiedniego, jest tyle dzieł, jest tyle dyrygentek, solistek i przestrzeń do zagrania utworu nieznanego, a bajecznego. I Elżbieta Sikora, może bardzo brzydko to zabrzmi, nasz towar eksportowy, nazwisko niesamowite, spektakularne, pisze dla nas utwór na inaugurację i przyjeżdża. To ogromne wyróżnieniem.

Filharmonia coraz częściej kieruje ofertę do konkretnych grup. Sporo jest w tym muzycznej edukacji.
Każdy koncert powinien nas w jakimś stopniu edukować. Wielokrotnie rozmawialiśmy z melomanami, żeby poza klasyką, repertuarem sztandarowym, zawsze dać coś, co nas edukuje, co w filharmonii nas wzniesie, co sprawi, że się uczymy. Ale to trzeba zaczynać u podstaw. Chodzenie do instytucji kultury, czy to będzie filharmonia, teatr, musi być nawykiem, który winniśmy wyrabiać w najmłodszym pokoleniu. Stworzyliśmy jednolitą i spójną ofertę edukacyjną, żeby nie było takiej grupy wiekowej, dla której nic nie mamy.

Zatem muzykę trzeba rozumieć, czy czuć?
Przede wszystkim czuć. To sztuka i każdy ma jakąś wrażliwość, ale myślę, że lepiej się ją odbiera, gdy coś rozumiemy. Idąc na wystawę sztuki abstrakcyjnej, będzie nam bez przygotowania ciężko zrozumieć, co autor miał na myśli. Wzruszyć obrazem. Dobrze wiedzieć, dlaczego dany utwór powstał, co kompozytor chciał powiedzieć i jak się tworzyło w tamtym okresie. Dlatego pilnujemy, aby był konferansjer, mamy książkę programową z omówieniem.

Wyrobiona publiczność… To ludzie, którzy wyłączają komórki i biją brawo, gdy należy?
Oklaski to sporny temat. To są spontaniczne reakcje. Są też symfonie Mahlera, gdzie nie klaszczemy między częściami, bo kompozytor tak wymyślił. Tak, to rozprasza, ale jest pytanie, czy publiczność jest dla artysty, czy artyści dla publiczności. Ja się z tych oklasków cieszę. Znaczy, że ktoś nie mógł się powstrzymać, bo tak mu się podobało.

Czy na scenie czujecie, jaka jest publiczność na sali?
Teoretycznie jest mi trudno, stoję tyłem do widowni. Ale czuć w powietrzu skupienie, czuć to, że publiczność jest zainteresowana, czuję te spojrzenia na plecach, które śledzą rękę dyrygenta, obserwują czy potrzebny jest ten gość stojący na środku i machający patykiem. Widać to też po orkiestrze. Gdy publiczność jest skupiona, muzycy od razu chcą dać więcej z siebie.

Czy zielonogórska, lubuska publiczność ma swoją specyfikę?
Myślę, że każdy ośrodek ją ma. Kraków zdecydowanie, Warszawa, chociażby za sprawą swojej wielkości. Zielona Góra zaskoczyła mnie otwartością na muzykę współczesną. Dobrą muzykę współczesną. Oczywiście to naturalne, że publiczność woli te utwory bardziej znane, lżejsze. Podobnie jest z muzyka filmową preferowaną przez młodszych.

Domyślam się, że muzykowi, dyrektorowi filharmonii, niezręcznie jest oceniać publiczność…
Bardzo szybko przekonałem się, że tutaj ludzie są bardzo otwarci. Bardzo lubię zaczepiać obcych, dosiąść się do kogoś w kawiarni, i to tutaj działa. Można zacząć rozmawiać z obcymi ludźmi, można wejść do sklepu i kiedy nie ma klientów z panią ekspedientką przegadać kwadrans, można pójść do krawca i rozmawiać o programie filharmonii. To działa, a tak nie jest w każdym mieście. Mamy też orkiestrę, która jest uśmiechnięta. Tu się przychodzi na próby z przyjemnością. Nie spotkałem się z żadnym artystą, który przyjeżdża, z żadnym dyrygentem gościnnym, który by nie powiedział, że ta orkiestra jest taka, że nie chcą tu wrócić. Ta otwartość pozwala mierzyć coraz wyżej i chce się pracować. I artyści widzą, że to ośrodek z potencjałem.

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content