Prof. Macała: Frekwencja będzie niska, zadecydują żelazne elektoraty

Prof. Jarosław Macała
– Kampania europarlamentarna w Polsce kończy tzw. wyborczy trójskok. Ludzie są już zmęczeni polityką i głosowaniem, nie mają poczucia mobilizacji – mówi prof. Jarosław Macała, politolog z Uniwersytetu Zielonogórskiego.

– Jesteśmy już 20 lat w Unii Europejskiej. Dlaczego wybory do europarlamentu ciągle są nam obce i z niską frekwencją?

– Przyczyn jest wiele. Polska już od 20 lat jest w Unii. Kilka tych elekcji było i okiem wyborców właściwie nic się nie zmieniło. To znaczy, problemy strukturalne nadal pozostają takie same. Wynikają one z tego, że przeciętny Polak nie ma tu poczucia sprawstwa. Parlament Europejski jest dla Polaka instytucją odległą. I nie chodzi tu tylko o geografię, ale o poczucie tego, że „coś tam robią ci ludzie, ale na nasze życie to niewiele wpływa”. Kolejnym czynnikiem strukturalnym jest nasza bardzo niska wiedza o tym, co robi parlament, i czemu on w ogóle służy. Brak tej wiedzy nie budzi wielkiego apetytu, by pójść do urn. Problemem może tez być ordynacja wyborcza: można głosować, a i tak nie mieć żadnego reprezentanta w PE, bo w innym okręgu frekwencja okazała się znacznie wyższa. Jeszcze inny czynnik zniechęcający to skład reprezentacji, czyli kogo się tam wysyła. Bo często odnosi się wrażenie, że jest to  synekura, czyli zasłużone miejsce dla odpoczynku.

– No właśnie. Jak społeczeństwo postrzega europosłów? Panuje przekonanie, że dużo zarabiają, a spora część osób zastanawia się też, co oni faktycznie robią?

– Europoseł otrzymuje, razem z dietą,  ok. 11,5 tys. euro miesięcznie. Sprawa apanaży działa na wyobraźnię tam, gdzie stopa życiowa czy zarobki polityków są mniejsze. Bo inaczej jest np. w Niemczech czy we Włoszech, gdzie tamtejsi parlamentarzyści zarabiają znacznie więcej niż w Unii. Nasi posłowie i senatorowie zarabiają mniej i to sprawia wrażenie, że ktoś idzie się tam tylko „nachapać” albo został „wysłany” na zasłużoną (lub nie) polityczną emeryturę i nie musi się już przemęczać. To też dodatkowo wzmacnia poczucie braku sprawstwa, o którym wspomniałem na początku.

Tymczasem, my wciąż mało wiemy o kulisach funkcjonowania parlamentu europejskiego. Niestety, bardziej interesują nas kadry i pieniądze. Natomiast o samych kompetencjach PE najczęściej dowiadujemy się przy okazji wyboru komisji europejskiej, uchwalania budżetu czy absolutorium z wykonania budżetu. Dyskusje, które się toczą w europarlamencie, są właściwie niewidoczne w medialnej oprawie. Stąd, skoro ludzie mało wiedzą, to łatwiej wierzą powszechnemu mniemaniu, że grupa ponad 700 europosłów zajmuje się sprawami, z punktu widzenia zwykłego zjadacza chleba, mało istotnymi. To dodatkowo utwierdza w przekonaniu, że to jest mało istotna instytucja. A paradoks polega na tym, że instytucja, o której mało wiemy, której nie przypisujemy sprawstwa w naszym życiu, jednocześnie ma na nie bardzo duży wpływ.

– Jak więc wytłumaczyć ludziom, że europarlament ma znaczenie dla naszego codziennego życia?

– Nie da się wytłumaczyć ad hoc. Z bardzo prostego powodu: takie działania trzeba podejmować w sposób długofalowy. Edukacja społeczeństwa wymaga czasu. Często tego wpływu prac europarlamentu na naszą codzienność sobie nie uświadamiamy, bo kiedyś przyjęliśmy to wszystko z dobrodziejstwem inwentarza i traktujemy to jako normalność w życiu, choćby np. korzystanie z roamingu w czasie podróży po UE. Tymczasem dziś, w okresie kampanii, każde działania, szczególnie te rytualne zaklęcia „idźcie na wybory”, są tylko akcyjne. Tu nie ma żadnych treści merytorycznych. Powiem więcej, klasa polityczna nie jest zainteresowana wysoką frekwencją. Przy wysokiej frekwencji wybory stają się niesterowalne, nieprzewidywalne – co się właśnie wydarzyło 15 października 2023.

– Jak profesor ocenia tę kampanię i czy widzi zainteresowanie młodych ludzi wyborami?

– Tej kampanii nie widać. A jeśli coś się pojawia, to dominują frazesy. Do tego teksty układane są przez sztabowców kampanijnych: brak jest konkretów i wiele się nie dowiemy. Oprócz tego zasadniczym punktem odniesienia jest polityka krajowa zamiast europejska. To wyzwala kolejny czynnik obniżający frekwencję, tzw. czynnik okoliczności czasu i miejsca. Obecna kampania w Polsce to przecież koniec trójskoku, ludzie są już zmęczeni polityką i wyborami, nie ma poczucia mobilizacji. Zainteresowania wśród młodych ludzi też nie dostrzegam. Bo jeśli mówimy o młodych wyborcach, to są to wyborcy, wyjąwszy Konfederację, obecnie rządzącej koalicji. A młodzi wyborcy są kapryśni, trudni do zmobilizowania. Prawdopodobnie, apogeum ich mobilizacji nastąpiło 15 października. Krótko mówiąc, efekt 9 czerwca to niska frekwencja, a o tym kto zdobędzie mandat – zdecyduje mobilizacja żelaznych elektoratów.

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content