„Badania dowodzą, że pary, które żyją bez ślubu, nigdy się nie rozwodzą” – taką teorię wymyślili internetowi prześmiewcy. Ten sam manewr retoryczny – ale już całkiem poważnie – próbuje stosować Jarosław Kaczyński w odniesieniu do wyborów parlamentarnych: najlepiej, gdyby wyborów w ogóle nie było, bo wtedy nikt ich nie sfałszuje.
Kaczyński powiedział w Siedlcach, że samorządy będą chciały sfałszować wybory parlamentarne. Dlaczego akurat samorządy? Niby dlatego, że to one „organizują wybory”, to znaczy – udostępniają lokale komunalne na siedziby obwodowych komisji wyborczych, czyli tych, gdzie wrzucamy głosy do urn. Są to głównie obiekty szkół i przedszkoli.
To tak samo, jakby rodzice przed szkołą ostrzegali swoje dzieci: – Uważajcie, żeby burmistrz nie ukradł wam kanapek, bo uczycie się w jego budynku.
Kaczyński oczywiście nie mówi, że nadzór nad prawidłowym przebiegiem wyborów sprawuje Państwowa Komisja Wyborcza, że istnieją komisje wyborcze, w których zasiadają przedstawiciele wszystkich partii politycznych i komitetów wyborczych, a także delegowani przez te partie mężowie zaufania. Kaczyński nie mówi, że gwarantem transparentnego procesu wyborczego jest państwo i jego instytucje. Gdyby więc wybory zostały sfałszowane, to pierwszym winowajcą byłby Kaczyński. Bo to by oznaczało, że jego wszechwładza nie potrafi wypełnić podstawowej funkcji – zapewnić obywatelom legalności wyborów.
Problem nie tkwi jednak w procedurach, których wystarczyłoby przestrzegać (jak w państwie prawa). Problem tkwi w mentalności przywódcy państwa, w jego zachciankach i uprzedzeniach (jak w autokracji). A niestety, mamy tutaj do czynienia z mentalnością młota. Mentalność młota oznacza posługiwanie się minimalną dawką inteligencji i wrażliwości, przy maksymalnym poziomie insynuacji, oskarżeń i niedomówień. Jak u każdego prymitywnego populisty.
Kaczyński i jego ekipa uważają, że jak coś jest zagrożone, to najlepiej pozbyć się tego czegoś, a zagrożenie zniknie razem z tym czymś. Mentalność młota nakazywała rządzącym karczować Puszczę Białowieską w odpowiedzi na zagrożenie kornikiem. Nie będzie drzew – nie będzie kornika. Proste. Mentalność młota nakazywała im zlikwidować korpus służby cywilnej w odpowiedzi na zagrożenie dla obsady stanowisk z nominacji PiS. Nie ma wymogów kwalifikacyjnych w państwowych urzędach – nie ma przeszkód, by je obsadzać nieudacznikami. Proste.
Rządzący twierdzą, że Unia Europejska zagraża polskiej suwerenności, dlatego najlepiej zlikwidować tę suwerenność, uzależniając Polskę od jednej partii i wprowadzając pokraczną autokrację w miejsce państwa prawa, w którym obywatele są suwerenem. Nie ma suwerenności – nie ma zagrożenia dla suwerenności. Proste.
Mentalność młota nakazuje rządzącym drukować pieniądze w odpowiedzi na inflację. Kiedy wszystko drożeje, to ludzie potrzebują więcej pieniędzy, więc trzeba tych pieniędzy im dostarczyć z mennicy państwowej. Jest mennica – nie ma inflacji. Proste. Mentalność młota nakazywała rządzącym bagatelizować masowe śnięcie ryb i lekceważyć alarmy środowiskowe, w odpowiedzi na zatrucie Odry. Nie ma życia w Odrze – nie ma zagrożenia dla życia w Odrze. Proste.
Niestety, solą w oku Kaczyńskiego wciąż są wolne wybory, których jeszcze nie zlikwidował. Ale konsekwentnie je zohydza. Dlatego mówi i będzie mówił, że na wolne wybory czyhają różne wrogie siły. Będzie mówił, że wybory są zagrożone przez wszystkich, tylko nie przez niego. I wraz ze swoją ekipą będzie forsował ustawy dające mu coraz więcej uprawnień, pod płaszczykiem mniej lub bardziej wyimaginowanych zagrożeń.
Kaczyński nie powie, że dla niego najlepiej byłoby, gdyby wybory już się w Polsce nie odbyły, bo wtedy on i jego wydziergana z ledwością większość sejmowa trwałaby bez końca. No, prawie bez końca, bo wobec braku wyborów, trwałaby dopóty, dopóki on i jego poplecznicy nie musieliby szukać azylu na Białorusi lub w Kaliningradzie. Czyli z dala od znienawidzonych zachodnich wartości, których emanacją są wolne wybory.
Internetowi prześmiewcy napisali, że pary, które żyją bez ślubu, nigdy się nie rozwodzą. Nie ma ślubów – nie ma rozwodów. Proste. I nikt już nie wie, czy więcej problemów przynoszą śluby, czy rozwody.
Za to Kaczyński – całkiem poważnie – próbuje wszystkim wmówić, że więcej problemów przynoszą same wybory, niż ich wyniki. Bo ich wyniki mogą przynieść problemy tylko jemu i jego poplecznikom.



