Kto uprawia antyunijną politykę rękoma „Polskich Elektrowni”

Fot. Michał Iwanowski
Na ulicach Lubuskiego pojawiły się billboardy „Polskich Elektrowni” z antyeuropejskimi hasłami. Hasła są zwykłym nadużyciem i są dziwnie zbieżne z narracją rządu PiS i Solidarnej Polski. Czy już zaczyna się Polexit?

Billboardy zawierają dwa hasła: „Opłata klimatyczna Unii Europejskiej to aż 60 proc. kosztów produkcji energii” oraz „Polityka klimatyczna UE = droga energia, wysokie ceny”. Plakaty nie są podpisane. Nie wiadomo kto je sfinansował. W lewym górnym rogu widnieje tylko napis „Polskie Elektrownie”. Jak ustalili dziennikarze warszawskiej Gazety Wyborczej (podobne billboardy stoją też od kilku dni w stolicy), może chodzić o Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie. Na ich stronie internetowej można przeczytać o projekcie edukacyjnym, który ma na celu „poinformowanie społeczeństwa o strukturze kosztów produkcji energii elektrycznej w Polsce. Jednym z elementów projektu jest przedstawienie wpływu polityki klimatycznej Unii Europejskiej na koszty wytwarzania energii elektrycznej”. Towarzystwo tworzy 12 spółek produkujących energię, w tym te największe, czyli Tauron, PGNiG, Enea czy PGE.

Inicjatorów tego przedsięwzięcia nietrudno rozgryźć, z uwagi na łopatologiczną prostotę tej propagandy. Ich intencje są jasne: zniechęcić do Unii Europejskiej. Głównym problemem Polaków są obecnie rosnące ceny i inflacja, więc PiS obrał sobie za cel Unię Europejską jako winowajcę tego stanu rzeczy. Przedstawiciele polskich władz – w tym także wywodząca się z partii Zbigniewa Ziobry wicewojewoda lubuska Olimpia Tomczyk-Iwko – usiłują dowodzić w mediach społecznościowych, że bilans finansowy obecności Polski w Unii Europejskiej jest niekorzystny dla Polski. Wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł (podwładny Ziobry) zamieszcza apele, by Polska spowodowała zawieszenie unijnego handlu emisjami CO2. Tymczasem dane za 2021 r. pokazały, że Polska zarobiła na handlu emisjami 5,5 mld euro, czyli najwięcej w całej UE (więcej niż Niemcy – 5,3 mld zł). Szkopuł w tym, że lwia część zysków z handlu emisjami powinna być przeznaczana na inwestycje w zieloną energię, a tego PiS nie chce robić, stawiając na węgiel.

O tym, jak kłamliwe są hasła obciążające Unię Europejską odpowiedzialnością za wysokie ceny w Polsce, świadczą najprostsze mechanizmy ekonomiczne i ustrojowe. Otóż po pierwsze Polska – jako kraj nie będący w strefie euro – prowadzi własną politykę monetarną, niezależną od strefy euro. Za tę politykę odpowiada Narodowy Bank Polski z Adamem Glapińskim (przyjacielem Jarosława Kaczyńskiego) na czele. Po drugie, na inflację składa się szereg czynników, w tym przede wszystkim polityka gospodarcza rządu PiS, która – jak wiadomo – od sześciu lat oparta jest o wysokie transfery socjalne, skądinąd słuszne w przypadku osób potrzebujących, które z rozmaitych przyczyn nie mogą uczestniczyć w rynku pracy. Jednakże problem zaczyna się w momencie, kiedy świadczenia socjalne zastępują programy aktywizacji zawodowej osób, które mogłyby uczestniczyć w rynku pracy, ale nie mają do tego motywacji. Polityka taka napędza konsumpcję i popyt, ale bez podnoszenia kompetencji i bez inwestycji w rozwój. Mówiąc krótko: pieniądze, które nie są wypracowywane w realnej gospodarce (gdyż pochodzą z darowizny państwa) nie przyczyniają się do zwiększenia podaży na rynku, a przyczyniają się do zwiększenia popytu na towary i usługi. A niezaspokojona podaż przy rosnącym popycie, zawsze skutkuje inflacją i powoduje drożenie towarów i usług.

Tak więc nie jest prawdą, że powodem wysokich cen w Polsce jest polityka klimatyczna UE. Nawet jeśli 60 proc. ceny energii to koszt uprawnień do emisji CO2, wynikający z polityki klimatycznej UE, to po pierwsze energetyka jest tylko jednym z elementów, na jakie składają się koszty towarów, a po drugie – autorzy kampanii nie piszą jakie byłyby koszty braku realizacji polityki klimatycznej UE. Jakie koszty ponieślibyśmy my i następne pokolenia – gdybyśmy dalej zatruwali środowisko węglem, spalinami, nie utylizowali śmieci itp. Czy na to pytanie odpowiedzą nam „Polskie Elektrownie”? Polityka klimatyczna UE nie została wymyślona po to, by obciążać kieszenie europejskich podatników, ale po to, by zapobiec coraz wyższym kosztom środowiskowym, jakie musielibyśmy ponosić w przyszłości.

Jest jeszcze więcej pytań, na które ta antyunijna kampania nie odpowiada. Po pierwsze – ile zapłacą odbiorcy prądu za kampanię „Polskich Elektrowni” i czy ten koszt będzie wyszczególniony w rachunkach za prąd? Po drugie – czy rękoma energetycznych spółek skarbu państwa, rząd PiS i Solidarnej Polski uprawia antyeuropejską politykę? I po trzecie – czy w ten sposób zaczyna się droga do Polexitu?

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content