Wolontariusze i urzędnicy pracują już od wielu dni w Sali Kolumnowej Urzędu Marszałkowskiego przy dystrybucji pomocy uchodźcom. Co teraz jest najważniejsze? Czego potrzeba, z czym są największe problemy? Czy zwykli ludzie mają wciąż siłę, by pomagać w obliczu braku systemowego wsparcia ze strony rządu? Gościem LCI był Radosław Brodzik – koordynator Lubuskiego Samorządowego Centrum Pomocy dla uchodźców.
-Byliśmy gotowi już tak naprawdę w kilka godzin po tym, jak w Ukrainie zaczęły się dziać te wszystkie straszne rzeczy. Decyzja o powołaniu takiego zespołu była bardzo szybka. Na początku było to kilka osób, z biegiem czasu zespół się rozrastał w miarę potrzeb. Okazało się, że jest ogromna potrzeba, która wynikała nie tylko z faktu, że wspieramy te osoby żywnością, czyli takim podstawowym towarem, ale też różnego rodzaju usługami, poradami. Tak naprawdę ważne było i jest pomóc im zorientować się w ogóle w przestrzeni – mówi Brodzik.
Ile osób otrzymało pomoc do tej pory? -Nie liczymy tego tak dokładnie, jeśli chodzi o każdą osobę, czy każdy kilogram wydanego towaru, ale można powiedzieć, że 250-300 osób dziennie przewija się przez tę salę – wskazał szef centrum pomocy.
Niestety, cały czas nie ma odpowiedniej reakcji ze strony rządowej, wojewody. W dalszym ciągu większość pomocy opiera się na działaniach własnych samorządów i ludzi, którzy chcą pomóc. Brakuje rozwiązań systemowych, co podkreśla Radosław Brodzik.
-Liczę na to, że w końcu wojewoda stanie na wysokości zadania i m.in. tę żywność zacznie przywozić. Bo jeżeli dziennie zjawia się ok. 300 osób i ich potrzeby zidentyfikowane są jako żywnościowe, to oznacza, że ten system nie starcza na zasadzie samej lokacji – położenia gdzieś na sali i dania jej tam 2-3 posiłków. Zobaczmy ile jest akcji dodatkowych w takich miejscach, doposażających te osoby w jedzenie i podstawowe produkty. Co z tego, że dajemy kawałek łóżka i trochę jedzenia, skoro dalej potrzebne są najbardziej podstawowe rzeczy. Nie możemy ich zostawić samych – oni są na obcym terenie, nie znają geografii, topografii, nie wiedzą gdzie mają pojechać, gdzie pójść, co mogą zrobić. Dodatkowo są to przecież osoby, które przeszły w bardzo krótkim okresie czasu bardzo duży stres i są bardzo pogubione. Czują się niepewnie, więc trzeba im pomagać – podkreśla.
Brodzik zwracał też uwagę na fakt, że po tygodniach ciężkiej i wytężonej pracy wolontariuszom zaczyna zwyczajnie brakować sił, zarówno fizycznych, jak i psychicznych.
-Boję się, że będzie taki dzień i nie potrafię sobie wyobrazić, co to będzie, gdy ta nasza sala opustoszeje. Ale nie z tych osób, które potrzebują pomocy, tylko z tych, którzy tę pomoc dają. Jest taki moment i ja go też już obserwuje, jako szef tej grupy, że dochodzimy do ściany. Dlatego, że jest już ten moment, gdy wolontariusze zaczynają się wykruszać i to jest oczywiste. Ja to rozumiem i to szanuje, traktuje to z pełnym zrozumieniem. Bo już jest zmęczenie materiału. Oni są codziennie po swojej pracy. Pracują do późnych godzin popołudniowych, czasami do 19-20. Nadszedł czas, gdy oni muszą podratować także swoje życie prywatne, bo oni są bardzo mocno zaangażowani czasem kosztem własnej rodziny.
Cała rozmowa: