Cud narodzin. – Lekarze dokonali niemożliwego – mówi Marta Maciejewska (ZDJĘCIA)

Kobieta, mężczyzna i dziecko
Marta Maciejewska z Arturem i Julią
Nic nie jest tak istotne, jak własne życie i życie dziecka, a reszta naprawdę się ułoży – przekonuje Marta Maciejewska z Zielonej Góry, autorka książki „1200 gramów szczęścia”. Tyle ważyła jej córka Julia, gdy przyszła na świat w 30. tygodniu ciąży.

Mówi się o cudzie narodzin. W przypadku macierzyństwa Marty Maciejewskiej słowo cud absolutnie nie jest nadużyciem… – Lekarze pokazali mi, że trzeba do końca wierzyć, cuda naprawdę się zdarzają i dokonali niemożliwego, więc jestem im za to bardzo wdzięczna – podkreśla Marta, której córka Julia przyszła na świat w 30. tygodniu ciąży, gdy ważyła 1200 gramów.

Tej chorobie nie można zapobiec

„1200 gramów szczęścia” to „historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami”. Opowieść o walce lekarzy o życie wcześniaka, o samotności w czasie pandemii, o wsparciu dla kobiet po porodzie oraz mam wcześniaków. O tym mówiła Marta na czwartkowym (5 maja) spotkaniu w Sali Dębowej Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Norwida w Zielonej Górze. Półroczne honorarium ze sprzedaży książki chce przekazać na Kliniczny Oddział Neonatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze, na ratowanie wcześniaków.

W przypadku Marty powodem przedwczesnego porodu było zatrucie ciążowe, dziś nazywane rzucawką zagrażającą albo stanem przedrzucawkowym. – To choroba o nieznanej etiologii, czyli nie wiemy, dlaczego się pojawiła. Nie ma możliwości, żeby jej zapobiec. Może wystąpić na różnym etapie ciąży, może mieć przebieg bardzo różny, bardzo dynamiczny, gwałtowny, kiedy trzeba podejmować natychmiastowe decyzje – tłumaczy Jerzy Hołowczyc, zastępca kierownika Klinicznego Oddziału Położniczo-Ginekologicznego Szpitala Uniwersyteckiego. – Trzy główne objawy: nadciśnienie tętnicze, obrzęki, białkomocz. To wszystko prowadzi do zaburzenia funkcjonowania całego organizmu, co w konsekwencji daje napad utraty przytomności z drgawkami toniczno-klinicznymi, bardzo podobnymi, jak przy napadzie rzucawki. Wtedy mama nie oddycha, dziecko nie oddycha, mogą do tego dołączyć powikłania, jak chociażby odklejenie łożyska. Jest to niezwykle dynamiczne, trudne do przewidzenia, konsekwencja natomiast może być ostateczna.

Jerzy Hołowczyc, zastępca kierownika Klinicznego Oddziału Położniczo-Ginekologicznego Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze, w towarzystwie Marty Maciejewskiej i Marzeny Michalak-Kloc, kierownika Klinicznego Oddziału Neonatologii
Mężczyzna musi być silny dla swoich kobiet

Gdy Jerzy Hołowczyc opowiada o stanie przedrzucawkowym, Julia w błękitnej sukieneczce z falbanką i białej opasce z różyczką czuje się bezpiecznie w ramionach taty Artura. – Trzeba być silnym dla swoich kobiet – stwierdza Artur, pytany o to, jak przeżywał najtrudniejsze chwile i skąd brał siłę, żeby nie tylko radzić sobie ze stresem i emocjami, ale też wspierać Martę. – To rola każdego mężczyzny – być oporą dla swojej rodziny. I to była największa motywacja, żeby działać. COVID, niefortunne wydarzenia, które są opisane w książce… Człowiek po prostu wstaje i musi działać. Emocje były, ale trzeba było je troszeczkę zdusić poczuciem obowiązku, żeby skupić się na tym, żeby dziewczyny miały zapewnione jak najlepsze, komfortowe warunki.

A jaki był ten najtrudniejszy moment w odczuciu Marty? – Chyba wtedy, kiedy obok na sali kobieta urodziła dziecko w terminie, dostała to dziecko, była szczęśliwą mamą… A ja swojego dziecka nie dostałam, dostałam zdjęcie, że moje dziecko, które jest wcześniakiem, w inkubatorze walczy o życie… – wspomina Marta. – To był dla mnie najtrudniejszy moment, aczkolwiek wiem, że sytuacja była tak dynamiczna, mój stan zdrowia tak się pogorszył, że trzeba było natychmiast działać i wiem, że personel medyczny pewnie nie miał czasu na oddzielenie mnie od tej szczęśliwej kobiety.

Artur z córeczką Julią

– Pierwszy raz, jak ją widziałem, to nie mogłem przytulić i to była chyba najgorsza sytuacja – dodaje Artur. – Na sam poród mogłem wejść, ale jedyne, co widziałem, to tylko to, jak wiozą dziecko w inkubatorze. Potem wpuścili mnie do sali, żebym zobaczył córkę i to było chyba najgorsze uczucie – widząc takie malutkie dziecko, które jeszcze bardzo dziecka nie przypomina, bo powiedzmy sobie szczerze, 30. tydzień, to taki kurczaczek bardziej był niż dziecko. To było chyba najgorsze, taka niemoc i bezsilność… Ale jak już przyszła do domu, to nie mogłem jej wypuścić z ramion.

To dla nas lekcja, że życie jest cenne

– Co powiedziałaby pani swoim czytelniczkom? – pyta Martę prowadzący Roman Wojciechowski na zakończenie spotkania w bibliotece.

– Pisząc tę książkę, mogłam uświadomić sobie pewne rzeczy, poukładać je w głowie, przeżyć to jeszcze raz i przeanalizować wszystko, co się wydarzyło. Ta książka to też skrajny przypadek, stan przedrzucawkowy dotyka kilkanaście procent kobiet, mój miał bardzo ciężki przebieg, ale przecież nie u każdej kobiety tak może się wydarzyć. U mnie w dużej mierze przyczynił się do tego stres, bo nie zdawałam sobie sprawy z tego, że pewne sytuacje na mnie wpływają, a okazało się, że wpływały – przyznaje Marta. – Dlatego nie denerwujmy się, będąc w ciąży, bo nic nie jest tak istotne, jak własne życie i życie dziecka, a reszta naprawdę się ułoży. Nie ma takich sytuacji, z których nie wyjdziemy. Będąc w ciąży, trzeba zachować spokój, cieszyć się życiem i ograniczyć napływ złych informacji.

Marta Maciejewska wpisuje kolejną dedykację

Marta i Artur z Julią wspólnie pozują do zdjęć. Są piękną i szczęśliwą rodziną. A to, przez co razem przeszli… – Teraz staramy się nie wałkować tego tematu. Przeżyłam go, przetrawiłam i myślę, że to jest lekcja dla nas, że życie jest cenne, dbamy o nasze życie rodzinne i staramy się być szczęśliwi, myśleć o tym, co jest tu i teraz, cieszyć się zdrowiem, cieszyć się z tego, jak córka rośnie – przekonuje Marta. – Staramy się mieć w głowie to, co się wydarzyło, ale też na co dzień nie zadręczać się tym.

Rozmowa z Marzeną Michalak-Kloc, kierownikiem Klinicznego Oddziału Neonatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze

Czy problem wcześniactwa może dotknąć każdego rodzica?

Zdecydowanie tak. Jest to sytuacja absolutnie nieprzewidywalna i absolutnie nikt nie spodziewa się tego – to zaskakuje.

Co może być przyczyną? Są jakieś grupy ryzyka?

Tak. Są pewne grupy, które prowadzą niehigieniczny tryb życia, palą papierosy, piją alkohol, zażywają narkotyki, źle się odżywiają, odchudzają… Można powiedzieć, że tu mama w jakiś sposób troszeczkę jest winna i prowokuje. Dziecko chore też może się urodzić przedwcześnie. Problemy genetyczne, konflikt serologiczny – w takich przypadkach też może nam to się przytrafić. Ale po prostu może być sytuacja, że dochodzi do przedwczesnej czynności skurczowej macicy, dzieje się to poza nami, oczywiście ginekolodzy próbują to wyhamować, dają leki – czasem się udaje, czasem nie. A może być sytuacja, jak u pani Marty – ciężki stan kobiety w ciąży, zagrażający życiu i trzeba tę ciążę ukończyć, bo inaczej ryzykujemy życiem jej i dziecka. W przypadku pani Marty podjęto taką decyzję.

Marzena Michalak-Kloc, kierownik Klinicznego Oddziału Neonatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze, w towarzystwie Marty Maciejewskiej

Czy wcześniactwo to problem coraz większy? A może coraz mniejszy, choćby ze względu na to, że mamy takie oddziały neonatologii, jak w Szpitalu Uniwersyteckim w Zielonej Górze.

Problem jest porównywalny. Co ciekawe, WHO założyło sobie nawet taki cel, żeby do 2025 roku zmniejszyć o 15 czy 20 procent liczbę dzieci urodzonych z małą masą ciała. Czyli świat o tym myśli, ale niestety, trochę jest to poza nami. Mimo wysiłków, mimo rozwoju medycyny ten problem jest na dość porównywalnym poziomie.

Ale odsetek uratowanych dzieci jest coraz większy?

Oj tak! Uratowanych dzieci – to jest jedna rzecz. Ale kolejna rzecz, która dla nas jest szalenie ważna, to dobra jakość życia tych dzieci. Większość tych dzieci rozwija się bez zastrzeżeń, doganiają rówieśników i są tacy, jak rówieśnicy. I to jest piękne!

Jak małe dziecko można uratować? Mówiąc małe, mam na myśli i wagę, i tydzień ciąży, w którym przychodzi na świat.

Granica, z punktu widzenia prawnego, to jest albo skończone 22 tygodnie, albo 500 gramów. Jeżeli jedno z tych kryteriów mamy spełnione, to my w ramach pomocy podejmujemy próby ratowania takiego dziecka. Niżej – nie ma szans, po prostu natura uniemożliwia przeżycie dziecka poniżej 22. tygodnia. Mamy mniejsze dzieci.

Właśnie, doktor Jerzy Hołowczyc wspomniał o Agatce, która ważyła 340 gramów.

Tak, ale Agatka była urodzona w 25. tygodniu, ona była starsza i ona już to kryterium spełniała.

Jedno z dwóch.

Tak, więc podjęliśmy próbę ratowania Agatki. Udało się. Świetna dziewczynka!

Fotogaleria ze spotkania z Martą Maciejewską w Sali Dębowej Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Norwida w Zielonej Górze

Udostępnij:

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content