Straszliwa propaganda leje się z telewizji będącej już tylko z nazwy publiczną. Tam już bardzo dawno przekroczono barierę oddzielającą rzetelność od stronniczości, a linia oddzielająca uczciwość od niegodziwości też już została daleko na nimi – pisze Andrzej Flügel w felietonie “Zakola i meandry”.
Pan Bogdan z przerażeniem patrzy na cynizm i obłudę rządzących. Z jeszcze większym przerażeniem na to, że władza – pomimo tylu wpadek, afer, wywałów, ukrywania majątków, skoków na kasę, kolesiostwa już nie skrywanego, ale dziejącego się na oczach wszystkich – ciągle ma spore poparcie.
Co by się musiało stać, żeby ludzie przejrzeli wreszcie na oczy? Niestety, nie wygląda to dobrze. Straszliwa propaganda leje się z telewizji będącej już tylko z nazwy publiczną. Tam już bardzo dawno przekroczono barierę oddzielającą rzetelność od stronniczości. Na tym nie poprzestano, a linia oddzielająca uczciwość od niegodziwości też już została daleko na nimi. Podobnie dzieje się w radiu i rozgłośniach lokalnych. Po prostu stały się tubą władzy. Do tego doszła prasa lokalna, także opanowana przez partię rządzącą. Niemal w każdym województwie znaleziono dziennikarzy chętnych, by włazić władzy wiadomo gdzie. I włażą bez wstydu, skrupułów i żadnych zahamowań.
Owszem, są regiony, w których redaktorzy naczelni lokalnych gazet usiłują siedzieć okrakiem na dachu i nawet w tych fatalnych warunkach starają się jakoś zachować przyzwoitość. Jednak wielu stało się hunwejbinami, heroldami i apologetami nowej władzy. Jadą bez trzymanki, sieką bez opamiętania, domagają się prawdy, wytykają błędy, powołując się na interes społeczny. Tyle że tak pryncypialni są wobec przeciwników politycznych ich mocodawców. O swoich nawet się nie zająkną, a jeżeli już muszą, bo temat się wylał i buszuje w sieci, przedstawiają go w wersji złagodzonej, wyczyszczonej i spreparowanej. Tak, by elektorat wiedział, że to, co piszą gdzieś we wrażych gazetach i w sieci, to akcja polityczna mająca na celu zohydzić tak wspaniale działających i oddanych idei ludzi.
Z drugiej strony żal uczciwych i niesprzedajnych dziennikarzy, którzy mając na utrzymaniu rodziny i na głowie kredyty, a szczególnie w lokalnych mediach niemal zero szans, by zostać w zawodzie, męczą się, będąc siłą rzeczy w firmach, w których kiedyś panowała rzetelność, a dziś głównym zadaniem jest, jak pomóc władzy. Oni nie mogą tak po prostu uciec, więc starają się wyszukiwać tematy, przy których nie trzeba jej włazić wiadomo gdzie.
Na szczęście, mogą zostawić to tym, którzy robią to chętnie i nawet z przytupem.