Populizm już nie działa, choć jeszcze dogorywa (FELIETON)

Fot. Pixabay
Narodowi populiści chcieli bezkarnie zatańczyć na grobach ofiar obozu w Auschwitz, tak samo, jak bezkarnie tańczyli na grobach ofiar katastrofy smoleńskiej. Ale sondaże spadły. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki i to jeszcze w tych samych butach. Populizm w Polsce przestał działać, choć – niestety – jeszcze dogorywa.

Przykłady upadku populizmu w Polsce zaczynają wyzierać z każdego kąta. Po serii wpadek kampanijnych, narodowi populiści popadli w kłopoty wizerunkowe po same uszy. Zaczynają się szamotać jak topielec na trzęsawisku, a każdy kolejny gwałtowny ruch coraz bardziej ich pogrąża. Oto przykłady.

Wpadka pierwsza: pisowskie embargo na ukraińskie zboże.  Morawiecki z Kaczyńskim najpierw wpadli w popłoch, gdy dowiedzieli się, że elewatory zbożowe w całej Polsce przepełnione są tanim ukraińskim zbożem, które już dawno powinno być w Afryce. Służby rządowe smacznie spały za publiczne pensje, a polskich rolników zaczął trafiać szlag, bo cena za tonę pszenicy spadła o połowę. W nerwowym odruchu narodowi populiści wprowadzili więc embargo na ukraińską żywność, naruszając międzynarodowe traktaty, wbrew interesom Polski i Ukrainy. Po dwóch dniach wycofali się z tego idiotyzmu i zapowiedzieli kolejną głupotę: konwojowanie przez policję tranzytu zboża od granicy z Ukrainą do polskich portów. Nikt już nie sprawdza czy to działa i ile kosztuje to podatników.

Wpadka druga: 800 plus. To miała być sztandarowa marchewka programu PiS, ale okazała się kiszonym ogórkiem, i to mocno sfermentowanym. Wyborcy drugi raz tego nie kupili. Po hucznym ogłoszeniu tego programu, sondaże PiS zaczęły spadać, a Kaczyński i spółka znów wpadli w popłoch. Nie mogli uwierzyć, że ich elektorat zaczął przeliczać zyski i straty i uświadomił sobie, że 800 plus to nie jest żadne podwyższenie świadczenia, tylko słabiutka rekompensata za horrendalną inflację, do której doprowadzili Kaczyński z Morawieckim i Glapińskim. Rozrzucanie pieniędzy z samolotów też nic by nie dało, bo towaru za te papierki i tak jest coraz mniej. A pomysłów więcej nie mają.

Wpadka trzecia: Lex Tusk. To miał być sztandarowy kij na opozycję, a okazał się mieczem obosiecznym, który utarł nosa jego autorom. Przyjęty błyskawicznie przez sejmowy walec, wbrew Konstytucji i wbrew wszelkim cywilizowanym zasadom praworządności, podpisany błyskawicznie i pochopnie przez Dudę, wywołał efekt odwrotny od zamierzonego. Zaprotestowała Komisja Europejska i amerykański sekretarz stanu, a na ulice Warszawy wyszło 4 czerwca pół miliona ludzi. To, czego dyktatorzy z niepodzielną władzą boją się najbardziej, czyli ulica i zagranica – zaczęły działać. Duda wpadł w popłoch, próbując nieudolnie wycofać się raczkiem z własnego podpisu, ale elektorat przejrzał na oczy. Sondaże populistów spadają, lecz paradoksem polskiej polityki wciąż pozostaje fakt, że największym zaufaniem Polaków cieszy się prezydent, który nie ma zaufania do własnego podpisu.

Wpadka czwarta: spot wyborczy na grobach ofiar Auschwitz. To był klasyczny strzał w stopę. Narodowi populiści przywołali niemądry wpis Tomasza Lisa na twitterze, przypisali go całej opozycji, pokazali nazistowski niemiecki obóz zagłady w Auschwitz i to wszystko powiązali jeszcze z organizowanym przez Tuska marszem wolności 4 czerwca. Zdegustowany był nawet Duda, o co nikt by go nie podejrzewał. Wykorzystali pamięć o ofiarach Holocaustu, tylko po to, by uderzyć w oponentów politycznych. Tak jak przez lata tańczyli na grobach ofiar katastrofy smoleńskiej, tak teraz chcieli zatańczyć na grobach ofiar nazistów. Myśleli, że da się drugi raz wejść do tej samej rzeki i to w tych samych butach. Nie da się. Rzeka jest inna, a buty znoszone i śmierdzą na odległość.

Marchewka nie zadziałała, kij nie zadziałał, a więcej narzędzi w populistycznym arsenale nie mają. Co im pozostaje po tej serii wpadek, oprócz potwornego kaca? Tylko jedno. Udawanie, że nic się nie stało. Zawodzenie śpiewki  kibiców po przegranym meczu: „Polacy, nic się nie stało”. Jak to robić? Nauczył ich tego minister Błaszczak, udając, że rosyjska rakieta spadająca do lasu pod Bydgoszczą to news niewarty poinformowania obywateli, bo ważniejsze są relacje z wizyt Jarosława Kaczyńskiego na podkarpackich wsiach. Więc udają dalej.

Oto – w czasie, gdy sondaże PiS spadały – Kaczyński zlecił wewnętrzny sondaż, z którego wynikało, że jego partię popiera rekordowe 40 proc. Polaków, a tę narrację natychmiast podchwyciły serwilistyczne media. Problem PiS tkwi jednak w tym, że nie tylko Kaczyński zleca sondaże, ale inni też. Już w połowie maja z sondażu IBRiS wynikało, że poparcie dla Zjednoczonej Prawicy (w tym PiS) wyniosło 32 proc. i nawet z drugą narodowo-populistyczną siłą – Konfederacją – nie mieliby zwykłej większości parlamentarnej. Od tego czasu było już tylko gorzej.

Problemem PiS będzie teraz to, że zaczną wierzyć wyłącznie we własne sondaże, byle tylko czuć się dobrze. A to oznacza polityczne dogorywanie. Bo nawet jeśli jesienią będą udawać, że wygrali wybory, to nikt im nie uwierzy.

Poprzedni felieton:

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content