Nasza Lubuska Polityka: “Komunikaty, które wypływały z urzędu wojewody były nieprawdziwe” (WIDEO)

22 lipca w zielonogórskim Przylepie doszło do pożaru składowiska toksycznych odpadów. Śledztwo w sprawie wszczęła prokuratura. Postępowanie zostało wszczęte w związku z pożarem oraz wybuchem substancji łatwopalnych poprzez sprowadzenie zagrożenia dla zdrowia i życia osób oraz mienia wielkiej wartości. Grozi za to do ośmiu lat więzienia. W programie Nasza Lubuska Polityka komentarze do tego, co działo się ponad tydzień temu, jak powinny wyglądać procedury przy materiałach niebezpiecznych, a jak w tym przypadku nie wyglądały. Czego zabrakło, kiedy i dlaczego?

Gośćmi programu są Hubert Harasimowicz były Lubuski Komendant Wojewódzkiego PSP oraz Łukasz Marcinkiewicz, prezes spółki Inneko

Zagrożenie było oczywiste

Był to ogromny pożar, z którego skutkami służby walczą do dziś. – Chociaż nie byłem na miejscu, to z doświadczenia i z wiedzy merytorycznej, jaką posiadam i z obserwacji w mediach wiem, że na miejscu zabrakło kilku kwestii. Przede wszystkim modelowanie, mapowanie zagrożeń, gdzie one ewentualnie mogą nastąpić. Pożar dotyczył tzw. odpadów niebezpiecznych. Tu nie trzeba być wielkim fachowcem żeby wiedzieć, że taki pożar niesie za sobą określone skutki. Tego typu materiały łatwopalne nie znikają cudownie w powietrzu, tylko gdzieś opadną i jakieś skutki tego będą. Co do przebiegu pożaru, to z doniesień medialnych wiem, że obiekt, w którym te materiały się znajdowały, był pokryty tzw. eternitem. Jest to materiał rakotwórczy, niebezpieczny. W procesie spalania wydziela niebezpieczne związku, które mogą mieć skutki po latach. Tutaj powinien być np. proces przynajmniej dekontaminacji wstępnej dla osób, które brały udział przy tym zdarzeniu. Jest to proces, w którym pozbywa się substancji niebezpiecznych, a potem się je usuwa – mówi Hubert Harasimowicz były Lubuski Komendant Wojewódzkiego PSP, członek zarządu oddziału wojewódzkiego OSP w regionie lubuskim.

Opłacalny proceder

Takich tykających bomb jest w całej Polsce ponad 420. Co roku stwierdza się ponad sto nowych – podaje Gazeta Wyborcza cytując służby monitorujące składowiska. – Ponad 400 takich miejsc w Polsce to ogromna liczba, przeraża też skala tego procederu. Dla porównania podam przykład, na instalacji gorzowskiej jednorazowo w danym momencie może być maksymalnie 120 ton takich odpadów niebezpiecznych, które są odpowiednio odseparowane, oznaczone, ustawione, pilnowane. Jest to mniej więcej pięć tirów. W Przylepie zgodnie z tymi doniesieniami medialnymi było 5 tysięcy ton. To jest dwieście tirów różnego rodzaju chemikaliów. Tutaj istotna jest ilość. Są to nierozpoznane substancje, nie wiemy, z czym mamy do czynienia – mówi Łukasz Marcinkiewicz, prezes spółki Inneko.

Know How bezpieczeństwa

Jak powinno wyglądać przechowywanie odpadów toksycznych i dlaczego jest to tak drogie? – Do tego pożaru by nie doszło, gdyby zachowano pewne standardy postępowania. Ja reprezentuję spółkę komunalną, która zajmuje się zagospodarowaniem odpadów, także od firm prywatnych, od przedsiębiorstw, w tym odpadów niebezpiecznych. Na samym początku badamy, z czym mamy do czynienia. Musi być karta charakterystyki takiego odpadu. Musimy wiedzieć co tam jest, czy mamy zezwolenie na to, by przechowywać akurat taki odpad. Trzeba zabezpieczyć odpowiednie miejsce, z separatorami, z odpowiednią infrastrukturą, która ograniczy ewentualnie tego typu zdarzenia. My na swoim zakładzie mamy ponad 110 kamer, w tym kamery termowizyjne, które pokazują np. anomalie temperaturowe. Nasi pracownicy mają także specjalne mobilne kamery, z którymi podchodzą i mierzą wyrywkowo temperaturę. Sam sposób ustawienia tych wszystkich materiałów ma znaczeni. Jest karta charakterystyk z opisem i wiemy, żeby nie stawiać jednego obok drugiego, bo w razie przecieku może być jakaś niebezpieczna reakcja. To jest taki elementarz dla firm, które w sposób profesjonalny zajmują się odpadami. Tam mieliśmy wolną amerykankę, doszło do przestępstwa. Te wszystkie elementy o których mówię, po prostu nie istniały no i doszło do tragedii – mówi Ł.Marcinkiewicz. Pytamy, dlaczego dla tzw. słupów to tak opłacalny proceder. – Utylizacja takich odpadów to koszty kilkudziesięciu, a nawet i ponad stu milionów złotych. W tym przypadku mamy do czynienia z przestępczym działaniem, schemat jest podobny wszędzie, mamy firmę krzak, która działa, gromadzi odpady i gdy już pieniądze są wyciągnięte, nie wiadomo co z tymi odpadami zrobić, wtedy taka firma znika – upada. Tym problemem musi się wówczas zająć samorząd. To są ogromne dodatkowe koszty, które przekraczają budżety miast i gmin – dodaje Marcinkiewicz.

“Ja bym ewakuował”

W programie komentarz do decyzji o tym, by nie ewakuować mieszkańców Przylepu, do panującego chaosu informacyjnego. Po ponad tygodniu pojawiają się komunikaty, by nie spożywać produktów rolnych z ogródków. – Trzeba powiedzieć jasno i prawdziwie, że informacje, które wypływały z Urzędu Wojewódzkiego od wojewody lubuskiego i służb zespolonych, że nie stwierdzili zagrożenia, że jest bezpiecznie – były nieprawdziwe. Powoływali się na pomiary, których dokonali. Tymczasem taki pożar niesie za sobą ogromne zagrożenie, a nie było ono wcześniej monitorowane i zmapowane – dodaje Harasimowicz i podkreśla – Służby miały wiedzę, co się tam znajduje, że są to odpady niebezpieczne. Jeżeli mam mówić za siebie, ja podjąłbym decyzję o ewakuacji ze względu na zagrożenie zdrowia i życia. Powinna być wyznaczona strefa zero, w której nikt nie powinien przebywać. Słyszeliśmy wielokrotnie z informacji służb, że nie ma zagrożenia, sytuacja jest opanowana, to negujemy potrzebę zakładów utylizacji, spalarni, z odpowiednimi izolatorami, separatorami. Jeśli jest tak pięknie, to spalmy to i będzie po problemie – a tak przecież nie jest.

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content