Lekcja dla Warszawy, prosto z Budapesztu (FELIETON)

Fot. Pixabay
Dyktatura z łatwością pokonuje demokrację, bo do zwalczania demokracji używa demokratycznych instrumentów. Ale demokracja z trudem pokonuje dyktaturę, bo dyktatura najpierw niszczy demokratyczne instrumenty, które pozwalają ją pokonać. Tę lekcję z wyborów na Węgrzech musimy odrobić, o ile nie chcemy Budapesztu w Warszawie.

Fidesz Wiktora Orbana znokautował zjednoczoną węgierską opozycję i wygrał wybory na Węgrzech. Na Kremlu strzeliły szampany, bo Orban to dziś jedyny otwarty sojusznik Putina, rządzący w unijnym kraju. Nie wiadomo czy po cichu szampany nie strzelały też w siedzibie PiS w Warszawie, bo jeszcze niedawno z Orbanem obnosili się Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński, który nie ukrywał, że chce Budapesztu w Warszawie.

Jak to możliwe, że w naszym sąsiedztwie wybory w cuglach wygrywa wróg demokracji, który tak zabetonował swoją władzę, iż – zdaniem ekspertów – odsunięcie go od władzy na drodze wyborów jest już niemożliwe? Warto to przeanalizować, bo dotyczy to także Polski.

Przystąpienie Polski i Węgier do Unii Europejskiej było trudne i trwało długo. Trzeba było spełnić kryteria konwergencji, okiełznać inflację, zmniejszyć dług publiczny, sprywatyzować gospodarkę, stworzyć od podstaw wolny rynek, wolne media i niezależne sądownictwo, a potem jeszcze przeprowadzić i wygrać referendum w sprawie przystąpienia do Unii. Pracowały nad tym wszystkie polskie rządy w latach 90. XX wieku, Polacy ponosili wyrzeczenia… Udało się dopiero w 2004 r. Demokracja wygrała, a Polska zyskała międzynarodową wiarygodność instytucjonalną.

Ale opuszczenie Unii Europejskiej – tak jak chciałby minister Ziobro – byłoby łatwe i szybkie. Trwałoby raptem kilka dni, o ile parlament pilnie by to przegłosował, a prezydent podpisał bez sprzeciwu. Nie potrzeba referendum. Potrzebna jest do tego zwykła większość sejmowa, czyli taka, jaką mają dziś rządzący w Polsce. A potem już tylko ogłoszenie w Dzienniku Ustaw i koniec. Wszystko ponad głowami Polaków, bez ich udziału. Dyktatura by wygrała.

Jak w przysłowiu: na perełki musisz pracować, a buble sami ci wciskają. Podobnie jest z ustrojem, jaki sobie fundujemy.

Demokrację trudno zbudować, łatwo zburzyć. Dyktaturę odwrotnie – łatwo ją wprowadzić, ale znacznie trudniej jej się pozbyć. Nawet wtedy, gdy cuchnie ona zgniłymi interesami z Putinem, tak jak na Węgrzech. Powód jest prosty. Demokracja gwarantuje wszystkim – także populistom i wrogom demokracji – równy dostęp do mediów i ochronę ze strony praworządnych instytucji. Dlatego populiści i dyktatorzy łatwo wygrywają. Ale po ich wygranej, przywrócić demokrację jest bardzo trudno. Bo nie stosują zasad.

Dyktatura zawsze zaczyna od obezwładnienia instytucji kontroli władzy, czyli tych, które mogą ją powstrzymać. W Polsce rządzący PiS zaczął od ograniczenia niezależności sądownictwa, zawłaszczenia Trybunału Konstytucyjnego, zneutralizowania rzecznika praw obywatelskich, zwasalizowania mediów. Na Węgrzech doszły jeszcze manipulacje przy ordynacji wyborczej i korekty okręgów wyborczych, sprzyjające Fideszowi. Był taki moment, że również PiS próbował majstrować przy okręgach wyborczych. Wprawdzie wycofał się z tego, ale – sądząc po lex TVN – nigdy nie wiadomo kiedy PiS otworzy sejmową zamrażarkę swoich antydemokratycznych projektów.

Do pozbywania się złych rządów służą demokratyczne instytucje, ale w momencie kiedy powinny one interweniować, by poskromić zapędy dyktatorów – to albo ich już nie ma, albo siedzą cicho lub skwapliwie potakują władzy (jak rządowe media czy upolityczniony Trybunał Konstytucyjny).

Skutek jest taki, że obywatele budzą się z ręką w nocniku i z dyktaturą pod kołdrą. Niby idą na wybory, ale wybory niczego już nie są w stanie zmienić. Wybory wprawdzie nie są sfałszowane, ale nie są też uczciwe, bo nie ma instytucji gwarantujących ich uczciwość. Wybory nie służą do tego, do czego były powołane – do wybierania i rotacji władzy. Służą do legitymizowania dyktatorskiej władzy, po to, by mogła ona udawać demokratyczną i chełpić się tym, że pochodzi z wyboru większości.

Węgierską lekcję trzeba odrobić, bo za rok wybory w Polsce. A więc czeka nas egzamin. Albo będzie on świętem demokracji, albo recydywą dyktatury.

Poprzedni felieton:

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content