Niedawno krzyczeli o „brukselskim okupancie”, a dzisiaj krzyczą z ulicznych billboardów „Tak! – dla Ukrainy w UE”. Hipokryzja stała się już narzędziem uprawiania polityki. Ale to nie znaczy, że trzeba ją wziąć jak chleb powszedni i łykać bez popijania środkami na niestrawność…
Podobno każdy ma prawo zmienić zdanie, bo tylko krowa nie zmienia poglądów. To prawda. Każdy ma prawo dziś mówić, że Unia jest zła i szerzy zgorszenie, a jutro, że jest dobra i pomaga krajom członkowskim. Ale czym innym jest zmiana poglądów, a czym innym jest cynizm, podyktowany polityczną koniunkturą. Zwłaszcza, kiedy na szali leży elementarna wiarygodność. A ponieważ wiarygodność jest w polityce towarem deficytowym, więc tym bardziej należy ją cenić i szanować.
Tyle teorii. Teraz praktyka.
Listopad 2020 – na okładce prawicowego tygodnika „Do Rzeczy” widzimy prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego w konfrontacyjnej pozie wobec przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen, a poniżej dwa zdania: „Unii trzeba powiedzieć: dość. Polexit – mamy prawo o tym rozmawiać”. W numerze redaktor naczelny tygodnika Paweł Lisicki powątpiewa, czy polexit w rzeczywistości byłby „armagedonem i katastrofą”.
Wrzesień 2021 – prominentny poseł partii Kaczyńskiego Marek Suski mówi o „okupacji brukselskiej” i porównuje walkę Polski z agresorami podczas II wojny światowej do obecnych relacji z Unią Europejską. – Polska walczyła w czasie II wojny światowej z jednym okupantem, walczyła z okupantem sowieckim i będziemy walczyć z okupantem brukselskim – powiedział.
Kwiecień 2022 – na ulicach polskich miast pojawiają się billboardy z flagami Polski, Unii Europejskiej i Ukrainy i wielkim hasłem: „TAK! Dla Ukrainy w UE”. Dla jasności: to nie kampania finansowana z funduszy unijnych. To kampania Grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, czyli ugrupowania w Parlamencie Europejskim, w skład którego wchodzą europosłowie PiS namaszczeni przez Kaczyńskiego, w tym była premier Beata Szydło.
Co się wydarzyło w międzyczasie, między listopadem 2020, wrześniem 2021 a kwietniem 2022? Co takiego się stało, że ludzie Kaczyńskiego zamiast dążyć do polexitu, nagle stali się ambasadorami Ukrainy w Unii Europejskiej? Czy nagle uznali, że Ukraińcom nie będzie grozić brukselska okupacja, tak jak grozi ona Polsce? Czy może źle życzą Ukrainie? Czy ta sama Unia Europejska, która narzuca Polsce praworządność (i to w obcych językach!), teraz ma narzucać praworządność Ukraińcom? Czy może odwrotnie: ludzie Kaczyńskiego poszli po rozum do głowy i zrozumieli, że Unia nie jest żadnym okupantem? Może docenili europejską integrację w obliczu wojennego zagrożenia na wschodzie?
Pytania można mnożyć, ale nie można mieć złudzeń. Po prostu zmieniła się koniunktura. A wraz z koniunkturą zmienił się polityczny interes nominatów Jarosława Kaczyńskiego, narodowych populistów, konserwatystów i reformatorów zasiadających w parlamentach. Nie można mieć złudzeń, że wraz ze zmianą koniunktury, do głosu nie doszedł koniunkturalizm i oczywiście cynizm.
Cynizm jest cechą coraz powszechniejszą, a jego nadpodaż przyczynia się do inflacji wartości. To fatalnie. Jeszcze gorzej, kiedy cynizm próbuje zawłaszczać dla siebie wartości oczywiste, z którymi wszyscy – z wyjątkiem cyników – zawsze się zgadzali…
Po ataku Rosji, Ukraina po raz kolejny wyraziła europejskie aspiracje, a Ursula von der Leyen wręczyła w Kijowie Wołodymyrowi Zełeńskiemu kwestionariusz akcesyjny, rozpoczynając ścieżkę członkowską Ukrainy do struktur UE. Dzisiaj wszyscy są za jednością Europy, za jednością Zachodu i nikt nie ma wątpliwości, kto jest okupantem, a kto okupowanym. Wszyscy dzisiaj potępiają Rosję, jej agresję, jej kłamstwa i brak poszanowania życia ludzkiego. Dzisiaj wszyscy mówią „Tak! Dla Ukrainy w UE”. A nie tylko Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy z partii Kaczyńskiego.
I jeszcze jedno. Dzisiaj wszyscy wiedzą, że ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje Ukraina na ścieżce członkostwa w UE, jest krzykliwe poparcie cyników.
Wiedzą to wszyscy, z wyjątkiem cyników.