To się nazywa siła tradycji. Nasi winiarze powrócili do podziemi (VIDEO)

Bartłomiej Gruszka
Bartłomiej Gruszka, archeolog i prezes Fundacji Tłocznia za sprawą obu swoich pasji interesuje się dawnymi winiarskimi piwnicami. Jego zdaniem stają się atrakcją enoturystyczną, która może przyciągnąć do nas gości z całego świata. Dobre wino, plus przyprawiona tajemnicą tradycja, tworzą fascynującą mieszankę…


Archeolog prezesujący winiarskiej fundacji… To raczej dwie odległe od siebie pasje…

Tylko z pozoru. Jednak nasza Fundacja zajmuje się winiarskimi tradycjami Zielonej Góry, jej celem jest propagowanie przeszłości miasta zwanego przecież Winnym Grodem. Słowem, tutaj te dwie sfery się spotykają.

Niedawno rozmawialiśmy przy okazji wykopalisk na placu Zamkowym. Miałem wrażenie, że dwieście, czy trzysta lat temu każdy zielonogórzanin, czyli grunberczyk, miał winnicę.

I wcale nie byłoby to bardzo odległe od prawdy. Na początku XIX wieku wokół miasta rozciągało się 700 ha winnic, było kilka tysięcy parceli w miejscowości z kilkoma tysiącami mieszkańców. Należy założyć, że każdy miał kawałek ziemi… To tworzyło dość niezwykły dla tych terenów krajobraz, gdzie dominowały rozległe dobra dużych posiadaczy ziemskich.

Przy przygotowaniach do winiarskiego festiwalu było trochę kopania…

Jednak nie do końca takiego, powiedzmy, archeologicznego. Musieliśmy pokopać, aby doprowadzić je do stanu, gdzie goście nie potykają się o ziemię i gruz. Tak było na przykład przy ul. Grottgera.

Tam jest niezwykła piwnica ciągnąca się pod dwoma kamienicami…

Rzeczywiście powstaje mały labirynt, pętla z dwoma wejściami. To jedna z najstarszych piwnic, XVII-wieczna. Znajdowała się tutaj wytwórnia. Jednak na tej ulicy jest więcej winiarskich piwnic i bardzo prawdopodobne, że w przeszłości były z sobą połączone, podobnie jak na ulicy Kupieckiej. Dlaczego? Musimy założyć, że jakiś głębszy zamysł tego był.

Na którą z piwnic warto zwrócić szczególna uwagę?
Każda jest troszeczkę inna i trudno wskazać jedną. Wszystkie mają swój urok, historię i coś specyficznego. Na przykład ta przy ul Wodnej jest zagłębiona w zboczu wzgórza…

Już wiem od gospodarzącego tam Krzysztofa Fedorowicza, że to piwnica w stylu burgundzkim…

Tak, chociaż najbliżej Polski podobne obiekty spotkamy na Morawach. Są bardzo popularne we Francji. Nie wiemy skąd Seidel, czyli działający tutaj w końcu XVIII wieku winiarz, czerpał natchnienie, ale piwnica zwraca uwagę.

Piwnica przy ul Wodnej

Inna jest ta wyremontowana efektownie piwnica w parku Sowińskiego.

Jest bardziej typowa dla Zielonej Góry, gdyż nie jest zagłębiona całkowicie w ziemi. Tak wyglądały tutejsze duże leżakownie, jak te w okolicy Sowińskiego i Drzewnej.

Ile mamy takich piwnic?

W tej edycji festiwalu wykorzystaliśmy 14, ale możemy wskazać około pięćdziesięciu, które mogą śmiało brać udział w takich imprezach. Udostępnienie ich byłoby ogromnym przedsięwzięciem, wymagającym koordynacji, ale… To byłoby naprawdę coś.

Jakieś nowe odkrycia?

Głównym źródłem informacji są dla nas publikacje Mirosława Kuleby. Wykonał ogrom pracy. Jednak nam udało się odkryć kilka, o których nawet on nie wiedział. Z dumą pokazaliśmy mu nowe obiekty. Często z Szymonem Płóciennikim idziemy przez miasto i nagle pukamy do drzwi, aby zajrzeć do piwnicy. Jakkolwiek to zabrzmi… piwnice wciągają.

Czy nie jest to nieco naciąganie prawdy? Czym różni się winiarska piwnica od tej zwykłej?

Konstrukcją. Te winiarskie wymagały ogromnych nakładów, które musiał ponieść inwestor. Wino było cenne, stąd piwnice do ich leżakowania musiały spełniać inne warunki niż te przeznaczona na ziemniaki, czy słoiki. Ponadto z dawnych zapisów wiemy, gdzie funkcjonowały wytwórnie, gdzie były leżakownie. A takowe mieli nie tylko zawodowi winiarze, ale piekarze, rzeźnicy… Do przedstawiciela tej drugiej branży należała właśnie piwnica przy Grottgera.

Współcześni właściciele tych obiektów nie mają oporów przed wpuszczeniem winiarzy?
Owszem, w kilku przypadkach, z różnych powodów, właściciele nie wyrazili zgody, ale większość nie miała nic przeciwko temu. Liczę, że gdy właściciele zobaczą, iż ich obiekty mogą służyć promocji regionu zmienią negatywne nastawienia i będą chętniej udostępniali swoje piwnice.

Piwnica przy ul. Wodnej

Winiarstwo schodzi do podziemia… Skąd czerpaliście natchnienie organizując festiwal?

Na przykład na Morawach funkcjonują imprezy „od sklepa do sklepa”, czyli od piwnicy do piwnicy, gdzie goście chodzą z zawieszkami, kieliszkami i mapami, ale całość zamyka się na jednej z ulicy. U nas obiekty są rozsiane po całym mieście i mamy do czynienia z taką miejską turystyką. Podobnych imprez jest trochę w Czechach, zaczynają się w Polsce, chociaż u nas dzieje się to to w nieporównywalnie większej skali.

Czy mamy już atrakcję turystyczną?

To już jest nasz produkt turystyczny, który przyciąga enoturystów z całej Polski, ale byli też Niemcy, goście z USA, czy Ukrainy. To nasz wyjątkowy produkt, który trzeba rozwijać. Możliwości leżą na ziemi, a raczej pod ziemią i wystarczy po nie sięgnąć.

Rośnie nam konkurencja dla Winobrania?

To mogą być komplementarne imprezy, mogą się uzupełniać. Jak się przekonujemy Festiwal przyciąga całkiem innych gości, tutaj przyjeżdżają osoby znające się na winie, chcące w bardziej kameralnych warunkach porozmawiać z winiarzami o tym, co znajduje się w kieliszkach. Zresztą widać różnicę nawet w gustach. Festiwalowi goście sięgają z reguły po wina wytrawne, podczas Winobrania lepiej sprzedają się te słodkie i półsłodkie.

Kiedyś traktowano winiarstwo jako chwyt marketingowy…

To nie jest chwyt marketingowy. Zielona Góra i region są wyjątkiem, mamy wiele zabytków materialnych, ogromne tradycje i odradzające się winiarstwo. To wszystko sprawia, że nie jesteśmy skansenem, czy muzealną salą, ale regionem winiarskim…

Gdzie lepiej smakuje wino, na winnicy, czy w piwnicy?

Zależy od nastroju i pogody. W piwnicy jest bardziej kameralnie. A dobre wino zawsze pozostanie dobrym winem…

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content