Ordynacja PiS czyli Gierek bis

Fot. Pixabay
PiS z Kukizem, podobnie jak proputinowski węgierski Fidesz, próbują po cichu przed wyborami mieszać w ordynacji wyborczej. To typowe dla partii, które zamiast stosować swą grę do panujących zasad, naginają zasady do swojej gry. Tuż przed meczem chcą wymusić, by przeciwnik miał szerszą bramkę. I jeszcze udają, że mecz będzie sprawiedliwy.

Podchody PiS do ordynacji wyborczej wyglądały jak łowy z zasadzką. Najpierw Jarosław Kaczyński zapowiedział reformę struktur PiS. Chciał podzielić struktury partii na 100 okręgów (z obecnych 40), by odpowiadały obwodom wyborczym do Senatu. Zaraz potem PiS wraz z Kukizem zaczęli gmerać przy ordynacji wyborczej do Sejmu, by stworzyć… 100 okręgów (z obecnych 41).

Cóż za zbieg okoliczności! Same setki! Finałem ma być zapewne 100 proc. głosów w wyborach na Zjednoczoną Prawicę, która później uchwali 100 lat szczęścia dla prezesa i jego partii.

Cytowany przez „Polska Times” informator z kierownictwa PiS nie owijał w bawełnę: „– Przy takiej zmianie, z naszych analiz wynika, że mielibyśmy więcej o 20 do 40 mandatów. Jeśli powstałoby sto mniejszych okręgów wyborczych, to z takiego jednego mniejszego okręgu będzie 4-5 mandatów” – mówił na łamach gazety, powołując się na partyjne ekspertyzy.

Mechanizmu działania nowej ordynacji nikt oficjalnie nie ujawnił. Ale znając bezpardonowe metody narodowych populistów można domniemywać, że np. we wschodniej Polsce, konserwatywnej i prawicowej, byłoby więcej małych okręgów, a na liberalnym i proeuropejskim zachodzie – byłoby mniej, ale większych. Prawicowy i konserwatywny elektorat byłby więc uprzywilejowany, bo wybierałby większą liczbę parlamentarzystów, niż ten liberalny. A że polskie społeczeństwo jest podzielone mniej więcej w połowie, dlatego taka zmiana może przesądzić o wynikach wyborów na korzyść rządzących obecnie narodowych populistów. Być może wbrew rzeczywistemu poparciu, mierzonemu liczbą oddanych głosów.

Analogii do tego typu machlojek jest sporo.

Manipulacje przy ordynacji wyborczej pomogły niedawno proputinowskiemu premierowi Węgier Wiktorowi Orbanowi pokonać zjednoczoną opozycję i zabetonować swoją klikę przy władzy. Węgry nie są już uznawane za demokratyczny kraj, są wyrzutkiem Europy, Orban popiera Putina, a proeuropejscy publicyści posyłają Węgrów tam, gdzie im najbliżej – na wschodnie stepy. Bo nie reprezentują zachodnich, demokratycznych wartości, których emanacją są wolne wybory. Tak samo może stać się w Polsce: zmiana ordynacji pod dyktando rządzącej ekipy może sprawić, że odsunięcie tej ekipy od władzy przy urnach wyborczych stanie się już niemożliwe. Marzenie Kaczyńskiego się ziści: będzie Budapeszt w Warszawie.

Druga analogia to PRL bis. W połowie lat 70. Edward Gierek, żeby okiełznać partyjną gomułkowską opozycję, doprowadził do reformy administracyjnej kraju i z 17 województw zrobił ich 49. A że wówczas struktury administracyjne państwa były tożsame ze strukturami PZPR, to taki manewr pozwolił Gierkowi wyłonić nowe elity na niższych szczeblach, które tylko jemu zawdzięczały awanse. Najmniejsze województwa zostały powołane wokół dużych aglomeracji (Katowice, Łódź, Gdańsk), a największe wokół małych ośrodków (Gorzów Wlkp., Zielona Góra – wówczas 80-tysięczne miasta). Wszystko po to, by zneutralizować aspiracje zbyt dużych i prężnych ośrodków miejsko-przemysłowych. I tym samym – scentralizować władzę w Warszawie.

Władza scentralizowana i monopartyjny ustrój w czasach Gierka sprawił, że PZPR zawsze brała co najmniej 255 mandatów sejmowych, około 100 mandatów – brało ZSL i 50 Stronnictwo Demokratyczne, resztę certyfikowani „bezpartyjni”. A wszystko w wyniku udawanych „wyborów” – z urnami, kartami do głosowania i komisjami wyborczymi. Tylko bez wolnej woli głosujących.

Fundamentalną cechą demokracji są uczciwe wybory. Nie wystarczy, że nie są sfałszowane, że nikt nie niszczy wypełnionych kart ani nie dorzuca do urn sfałszowanych kart do głosowania. Muszą być jeszcze uczciwe. Uczciwe – to znaczy zorganizowane w taki sposób, by ich wynik był najbardziej adekwatny do nastrojów społecznych. Ordynacja wyborcza jest po to, by zapewnić jak największą reprezentatywność społeczeństwa w parlamencie i w rządzie. A nie po to, by zapewnić wieczne trwanie ekipie, która raz dorwała się do władzy.

Przyzwyczailiśmy się do tego, że media publiczne nie są już publiczne, tylko partyjne. Przyzwyczailiśmy się, że Trybunał Konstytucyjny nie jest już konstytucyjny, tylko polityczny. Przyzwyczailiśmy się, że prezes NBP, który przyczynił się do horrendalnej inflacji, jest wybierany na kolejną kadencję. Przyzwyczailiśmy się, że Polska zamiast brać należne pieniądze z Unii Europejskiej, płaci gigantyczne kary za nieprzestrzeganie wyroków unijnych trybunałów…

Jeśli teraz zgodzimy się na pisowską ordynację wyborczą, to nigdy nie zmienimy swoich przyzwyczajeń.

Bo nam na to nie pozwolą.

Poprzedni felieton:

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content