Dwie kadencje, głupcze! (FELIETON)

Grafika: Pixabay
To ostatni moment, by wprowadzić w życie postulat Kaczyńskiego o dwukadencyjności władz. Ostatni moment, by zgodnie z wolą Kaczyńskiego, oderwać od stołków zużyte władze, które stworzyły patologiczne układy. Wystarczy 15 października odebrać władzę Kaczyńskiemu.

– Trzeba przewietrzyć samorządowe układy – tak Kaczyński uzasadniał w 2017 r. swoje postulaty wprowadzenia dwukadencyjności w samorządach. – Koniec patologii w samorządach – tak uzasadniał zmiany w ordynacji wyborczej do samorządów Marek Ast, lubuski poseł PiS. Narodowi populiści od początku swych rządów tłamsili samorządy, bo to konkurencja dla władzy centralnej.

Tak jak mówili, tak zrobili. Po zmianach wprowadzonych w 2017 r. wójtowie, burmistrzowie, prezydenci miast mogą sprawować urząd tylko przez dwie pięcioletnie kadencje. Prezydent Polski tak samo – dwie kadencje i koniec. Bo władza się zużywa, władza potrzebuje świeżej krwi, a zatęchłe korytarze instytucji publicznych trzeba co jakiś czas wietrzyć. Z jednym wyjątkiem: premier, nominat partii rządzonej po dyktatorsku przez prezesa, teoretycznie może być jego marionetką dozgonnie, a sam prezes i jego poplecznicy mogą rządzić po wieczne czasy. Wystarczy, że będą mamić wyborców propagandą sukcesu, korzystając z bogatego instrumentarium instytucji rządowych i spółek skarbu państwa. Wystarczy, że utrzymają w garści resorty siłowe i media. I wystarczy, że wyborcy im na to pozwolą, głosując wiernie co cztery lata, wciąż na tę samą zużytą władzę.

Czym się różni władza samorządowa od władzy rządowej? Po pierwsze tym, że samorządowa władza pochodzi z wyboru bezpośredniego. To ludzie bezpośrednio wybierają wójtów, burmistrzów i prezydentów. A władzę rządową i premiera wybiera pośrednio Sejm, który wprawdzie wybierany jest bezpośrednio, ale większość sejmową zapewnia podział mandatów poselskich metodą d’Hondta. Metoda ta preferuje zwycięskie ugrupowanie, nawet jeśli to zwycięstwo jest minimalne. Dzięki temu PiS, na który w 2019 r. głosowało 8 mln wyborców, rządzi niepodzielnie krajem, zamieszkałym przez 38 milionów ludzi. Rządzi, reprezentując wyłącznie własny – mniejszościowy – elektorat, wykluczając, zaszczuwając, a w najlepszym razie ignorując całą resztę społeczeństwa. Czyli tych wszystkich, którzy wychodzą na ulice, w protestach przeciwko gwałceniu konstytucji, w obronie praw kobiet, w obronie Unii Europejskiej, wolnych mediów, praworządności…

Po drugie, obie władze różnią się tym, że władza samorządowa jest coraz bardziej ograniczana przez władzę rządową. To rząd jest dysponentem pieniędzy publicznych. Od rządu zależy jaka część tych pieniędzy trafi do samorządów. Dlatego tych pieniędzy jest w samorządach coraz mniej. A zadań coraz więcej. Wystarczy przypomnieć dystrybucję węgla przed sezonem grzewczym.

I po trzecie – obie władze różnią się tym, że samorządy rozwiązują problemy najbliższe ludziom, zapewniają bieżącą wodę, kanalizację, sprzątanie, przedszkola, szkoły, szpitale, komunikację… A rząd od ośmiu lat zajmuje się miesięcznicami smoleńskimi, mnożeniem obietnic, prowadzeniem polityki zagranicznej, która konfliktuje nas z sąsiadami i polityki gospodarczej, która doprowadziła do dwucyfrowej inflacji.

Ale jedno łączy obie władze. Każda władza się deprawuje, kiedy zbyt długo pozwala jej się na zbyt dużo. Nieważne czy władzą jest wójt Pcimia, prezydent Polski, czy premier polskiego rządu. To dlatego wymyślono dwukadencyjność, żeby ułatwić rotację władzy, zdegenerowanej zbyt długimi rządami. Niestety, pisowskiego rządu dwukadencyjność nie dotyczy. Zgodnie z mentalnością Kalego, Kaczyński widzi patologie w samorządach, ale we własnym rządzie już nie. Jedynie wyborcy mogą rządowi narzucić dwukadencyjność i – parafrazując Kaczyńskiego – przewietrzyć rządowe układy. Przy urnach wyborczych.

Problem w tym, że PiS – podobnie jak PZPR w czasach komunizmu – dobrze wie, w jaki sposób „raz zdobytej władzy nie oddać nigdy” (to cytat z Gomułki). PiS wie, że trzeba narzucać tematy zastępcze, przykrywając własną nieudolność, szczuć na opozycję, Niemców i uchodźców, manipulować przy ordynacji wyborczej. Stąd też, mimo skali deprawacji, ta władza wciąż trwa, nie ograniczana kadencyjnością.

Po ośmiu latach rządów Kaczyńskiego, chciałoby się mu powiedzieć słowami Clintona: – Gospodarka, głupcze! A jeśli nie gospodarka, to: – Konstytucja, głupcze! A jeśli nie konstytucja, to: – Praworządność, głupcze! A jeśli nie praworządność, to: – Współpraca, głupcze! Lista jest długa.

Zamiast tego, najlepiej sami powiedzmy sobie przy urnach: – Dwie kadencje, głupcze!

Poprzedni felieton:

Udostępnij:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Więcej artykułów

Wyślij wiadomość

Wyślij wiadomość

Skip to content